Narracja trzecioosobowa
Wydarzenia minionego dnia zdołały skutecznie poprawić humor Kruczej Mgły. Rozmowa z Lore, panikujący po związaniu się z Wendy Kalypso, jego nieudolne próby zwrócenia na siebie uwagi Bursztynowej Pręgi, aż w końcu spotkanie zielonookiej z bratem Akacjowego Zmierzchu. Te wszystkie sytuacje wydawały jej się tak zwyczajne, a jednocześnie dosyć surrealistyczne biorąc pod uwagę miejsce, w którym przebywała. Przez krótki moment miała wrażenie, że znowu znajduje się na terenie klanu północy. Już świt, powinnam wybrać się po odbiór dzisiejszych zadań, kto wie, jakie zadanie tym razem przydzieli mi Lśniąca Gwiazda? Niestety było to tylko zgubne wyobrażenie, które nie ważne, jak bardzo by tego pragnęła, nie mogło okazać się prawdziwe. Wkrótce kurtyna, zasłaniająca podłą rzeczywistość, w której się znajdowała opadła... zupełnie jak bezwładne ciało rudego wojownika.
Początkowo cała trójka była zbyt zszokowana tym, co się wydarzyło, by jakoś sensownie zareagować. Kalypso stanął w bezruchu, przyglądając się samcowi z szeroko otwartymi ślepiami, Jelenia Łapa podskoczył w miejscu, w chwili, gdy głowa członka Thiar'u spotkała się z twardym podłożem, natomiast sama kotka była zbyt przerażona, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję.
Pierwszy doszedł do siebie bezgwiezdny, który uczyniwszy krok w przód, przyłożył prawe ucho do ciała Bursztynowej Pręgi.
— Jest nieprzytomny, ale oddycha — oznajmił po kilku sekundach, odsuwając się od młodszego kota – jeden z nas powinien zawiadomić o wszystkim Wendy, zna się na leczeniu znacznie lepiej niż my.
– Już się robi – odpowiedziała niemalże natychmiast wojowniczka, wychwytując dyskretnie rzucane w jej stronę spojrzenia.
W gruncie rzeczy jedynie ona była w stanie podjąć się tego zadania. Uczeń nie znał w wystarczającym stopniu terenu klanu, by wybrać się na samodzielną wędrówkę po jego powierzchni, nie mówiąc nawet o znalezieniu brązowookiej, co biorąc pod uwagę fakt, iż kociak nie miał dotąd żadnej okazji, aby ją poznać, graniczyło z cudem.
Kalypso natomiast powinien zostać i kontrolować stan poszkodowanego, ażeby w razie konieczności natychmiast interweniować.
Sami wyżej opisani najwyraźniej również zdawali sobie z tego sprawę, toteż nikt nie był specjalnie zdziwiony, gdy czarnowłosa z prędkością przekraczającą ponad jej przeciętne możliwości, opuściła legowisko, zmierzając prosto ku wielkiemu drzewu, znajdującemu się w centrum obozu.
Opowieści, którymi czasami raczył ją jej niedoszły strażnik, wskazywały na to, że było to jedno z ulubionych miejsc rudej samicy. Zwłaszcza w czasie trwania pory zielonych liści, cień rzucany przez obfitą koronę dębu, miał zbawienny wpływ na odpoczywających po całym dniu pracy bezgwiezdnych.
Krucza Mgła musiała przyznać, że coraz lepiej orientowała się w terenie obcego klanu. Mogła się temu sprzeciwiać, aczkolwiek w głębi duszy wiedziała, że umiejętność ta jeszcze nie raz jej się przyda.
Porzucając zbędne przemyślenia, całą swoją uwagę skupiła na odnalezieniu medyczki.
Nie musiała jednak długo szukać. Ku jej zadowoleniu Wendy stała tuż pod olbrzymią rośliną, nie więcej niż parę kroków od niej.
W miarę zbliżania się do niczego nieświadomej kotki, członkini Gauerdii odkryła w jej obecności drugą postać, w której nad wyraz szybko rozpoznała Lore. Obie, całkowicie pochłonięte rozmową, nie zauważyły idącej w ich stronę sylwetki.
– Co tu się dzieje? – spytała, zdziwiona nagłym spotkaniem tej dość niecodziennej pary. Gdy do uszu pozostałej dwójki dotarły wypowiedziane przez nią słowa, starsza z nich gwałtownie się odwróciła, ustawiając się tak, jakby miała zamiar własnym ciałem zakryć uczennicę. W jej oczach widoczne było czyste zaniepokojenie. Wyglądała, jakby została przyłapana na czymś skrajnie nieodpowiednim.
– Czy to jest Raven?
Głos kociaka przywrócił samicę do względnego porządku. Westchnęła, po czym odsunęła się w lewą stronę, ukazując całą aparycję złotookiej.
– Musisz mi pomóc! – kotka przez moment wydawała się zaskoczona tym nagłym wyznaniem, lecz po chwili na jej pyszczku zagościł wyraz determinacji.
– O co chodzi?
Zielonooka dreptała w miejscu, czekając na jakieś wieści o stanie Bursztynowej Pręgi. Chwilę wcześniej Wendy przyjęła go pod swoje skrzydła, jednocześnie wypędzając wszystkich jak najdalej od jej pacjenta. Samica musiała przyznać, że skupienie i oddanie, które towarzyszyły rudej przy pracy, mocno jej
imponowały, podczas jej krótkiej opowieści praktycznie nie spuszczała z niej wzroku.
Słońce zbliżało się ku zachodowi, wielkie i intensywnie pomarańczowe, tak jak ma w zwyczaju wyglądać kończąc w letni dzień swoją wędrówkę.
Przyglądając się ostatnim promieniom słońca, znikającym za horyzontem, do uszu czarnowłosej doszedł odgłos ostrożnie stawianych kroków.
– Już po wszystkim? – zadała pytanie, nie odwracając się w stronę obcego.
– Jak widać – spodziewała się usłyszeć różne głosy, ale zdecydowanie nie brała w tym pod uwagę samego młodszego wojownika. Spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia na pysku – Coś nie tak?
– Nie – odparła, wiedząc, że nie brzmi zbyt prawdopodobnie – po prostu z góry założyłam, że pierwsza zwróci się do mnie Wendy, bądź Kalypso.
Na wspomnienie bezgwiezdnego, jego wzrok stał się dziwnie nieobecny. Podszedł do wojowniczki, zajął miejsce obok niej i wydał z siebie ciche westchnięcie.
– Wolałabyś, żeby to on tutaj był, prawda? – było to w zasadzie bardziej twierdzenie niż pytanie. Hunter nie spojrzał na nią, wpatrując się we własne łapy, podczas gdy ona wbijała w niego wzrok, z coraz większym wyrazem konsternacji.
– O czym ty mówisz?
– Dobrze wiesz o czym – gwałtownie podniósł się na nogi – Nie jestem tak głupi, jak być może Ci się wydaje. Tylko ślepy by nie zauważył, że wyraźnie macie się ku sobie.
Tym razem podniosła się czarnowłosa.
– Więc gratulacje! Właśnie udowodniłeś, że jednak inteligencją nie grzeszysz. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jesteśmy więźniami i mimo twoich chorych urojeń nie zamierzam bratać się z wrogiem.
Jeszcze chwilę temu nieobecny, Bursztynowa Pręga wyprostował się, by móc spojrzeć jej prosto w oczy, bez konieczności unoszenia głowy. Był zły, nie... to zbyt łagodne określenie, w jego spojrzeniu widać było czystą furię.
– Na razie świetnie Ci to wychodzi!
– Gdybyś nie był tak zapatrzony w siebie, może zrozumiałbyś, że jedyne czego teraz naprawdę chcę, to wydostanie się z tej nory, a Kalypso jest w stanie nam pomóc – z trudem powstrzymywała się przed rzuceniem się na młodszego. Jego słowa były całkowicie bezpodstawne i... na Klan Gwiazdy nie tak miała wyglądać ich rozmowa! Jej oddech powoli się wyrównywał, a emocje zaczęły się stabilizować, miała zamiar zakończyć nieprzyjemny temat, ale wojownik skutecznie odwiódł ją od tego pomysłu.
– Jeśli tak jest, to dlaczego porozumiałaś się z Matthew? – spytał spokojnie, podnosząc do góry lewą łapę, tak aby można było dojrzeć jej wierzch. Była idealnie gładka, w przeciwieństwie do jej łapy, na której nadal był widoczny ślad po rozcięciu.
Miała wrażenie, że świat pod jej nogami zaczął się kruszyć, a serce odmawiało posłuszeństwa. Widząc jej przerażoną minę, kocur smutno się roześmiał – Ty i on jesteście siebie warci.
Po czym odwrócił się do niej tyłem i zaczął iść w przeciwnym kierunku.
Krucza Mgła miała kompletny mętlik w głowie. Bursztynowa Pręga nie miał prawa się o tym dowiedzieć. Poza nią samą o układzie między nią oraz Przywódcą wiedziała jedynie jedna persona. Wendy.
Zrobiło jej się nie dobrze jak to w ogóle możliwe? Co prawda samica zachowywała się tego dnia nieco podejrzanie, ale dlaczego miałaby wyjawić coś takiego, właśnie jemu? Równie dobrze mógł to zrobić sam lider, była to zdecydowanie bardziej prawdopodobna opcja, bezgwiezdny był zdolny do wszystkiego, jednak kiedy niby zdążył do niego podejść i co ważniejsze, jak zdołał z nim porozmawiać?
Samiec zatrzymał się, w milczeniu czekając na dalsze słowa kotki.
– Nie wiem, jak wiele się dowiedziałeś, ale musisz wiedzieć, że nie zrobiłam tego dla własnych korzyści. Odkąd go nie ma, nie zależy mi już na niczym – usilnie starała się nie dopuścić do momentu, w którym jej ton się załamie – Przynajmniej tak mi się wydawało. Groził Lore. To głupie, wiem, że nie znam jej wystarczająco długo, by można było mówić o jakiejś więzi między nami, ale... ja ją czuję. Nie pozwolę mu jej skrzywdzić.
Bursztynowa Pręga w końcu przełamał się i ponownie przysiadł na trawie, tuż obok starszej, która w tej chwili intensywnie wpatrywała się w czarne niebo, na którym pojawiły się już pierwsze gwiazdy.
– Kalypso ma słabość na jego punkcie. Nie zrobi tego – mówiła dalej, nie spuszczając wzroku z małych błyszczących punktów. Dla krótkowłosego jej wypowiedź mogła być niezrozumiała, ale nie przejmowała się tym, jej kolejne słowa nie były skierowane do niego – ale ja mogę. Wiem, że mogę. Skończę z nim, nie skrzywdzi już nikogo innego. Ja...
Zabiję go, mogę to zrobić. Mogę, prawda?
– Ja... lubię gwiazdy.