Od Kalypso

 

Narracja pierwszoosobowa 


Niedostępna, nie czuła, obojętna. Obserwując idącą obok mnie istotę można dojść do wniosku, że te epitety najbardziej ją określają, ale tylko niektórzy ujrzą w niej coś jeszcze, część jej osoby ukrywaną i chronioną przed światłem dziennym. Część objawianą niedobrowolnie, z wyraźną dezaprobatą, przez jej oczy, które w nienaturalny sposób obwieszczają wszelkie uczucia lepiej niż zazwyczaj zimne słowa. Iskra determinacji w momentach ekscytacji, płowy cień w obliczu zawodu.
- Wiem, że pytanie czy wszystko w porządku nie ma w tej sytuacji sensu, ale widzę, że coś cię trapi - Krucza Mgła zamknęła oczy i odwróciła ode mnie głowę, jakby czytając mi w myślach. Wiedziałem, że nie łatwo będzie się czegokolwiek o niej dowiedzieć, wszelkie pytania na temat jej osoby zbywała nie tylko przed nami, ale również osobami spoza naszego klanu, na przykład Hunter'em. Jej życie było jedną z tajemnic, których pilnowała najbardziej, zastanawiało mnie jak do tego podejść, ale samica nie dawała mi na to żadnej szansy.
- On zsyła na siebie nieszczęścia - stwierdziła na wpół wściekła, na wpół zrezygnowana - idiota nie rozumie, że nie jest jakimś bóstwem, nie ma specjalnych, ponadprzeciętnych zdolności, nie jest nikim wyjątkowym!
Słuchałem tego w ciszy, przyglądając się każdemu jej detalowi. Oddychała szybko, a dotychczasowy, spokojny układ jej twarzy zmieniał się z każdą chwilą. W jednej chwili cała złość z niej uskoczyła, kocica uśmiechnęła się smutno patrząc w jakiś nieokreślony punkt przed sobą.
- Może i według innych jest odważny, zdolny, inteligentny, czarujący - kontynuowała, wymawiając te słowa z wyraźną kpiną w głosie - ale nic... kompletnie nic nie wie o życiu. To porwanie nie jest dla niego niczym strasznym, niczym szczególnym. Wierzy, że jest ono jedynie kolejnym testem, który w "bohaterski" sposób zda.
Kocica stanęła, a w jej oczach pojawił się ten sam błysk, którym uraczyła mnie dzień po samym zniewoleniu.
- Nie mogę się doczekać dnia, w którym zobaczę jak nasz szlachetny potomek Thiar'a upada, gubi skrzydła... - syknęła, zamierzając uderzyć łapą w kamienie znajdujące się na drodze. Zatrzymałem ją w trakcie wykonywania czynności, wystawiając własną kończynę przez co kotka niemalże nie straciła równowagi. Na wewnętrznej części łapy, miała małą bliznę, nie zdążyłem się jej przyjrzeć bo Raven widząc na co patrzę pospiesznie opuściła obiekt mojego zainteresowania. Nie powinienem być zbytnio tym zdziwiony bo ciało samicy zdobiło multum takich ran, które kiedyś w końcu powinny się zagoić. Zaskoczyło mnie jednak miejsce, w którym owa rana była, ale może znów daje się podejść nieuzasadnionym podejrzeniom?
- Nie powinnam mu źle życzyć... - westchnęła, siadając - możesz o tym zapomnieć?
Udałem zamyślonego.
- No nie wiem - odparłem z chytrym uśmiechem na co czarna przewróciła oczami.
- Proszę cię, nie powinniśmy się z niego nabijać. To nie w porządku, jest głównym poszukiwanym, którego sam Matthew chce dorwać - stwierdziła, nieumiejętnie udając zatroskaną.
- Matthew mimo wszystko nie jest mordercą, zapewne powiedział to, żeby go zastraszyć - powiedziałem, lecz w głębi duszy nie byłem tego do końca pewny. Wciąż miałem przed oczami zachowanie April dzień przed jej rzekomym samobójstwem. Krucza Mgła tak jak i ja nie wydała się tym przekonana, więc dla rozładowania atmosfery postanowiłem dalej drążyć temat bursztynowookiego, jednocześnie mając nadzieję, że sam Hunter nigdy tego nie usłyszy - A jeśli to rzeczywiście prawda, jestem pewien, że swoim urokiem uda mu się odkupić winy - puściłem do niej porozumiewawczo oko, przez co ta próbując zamaskować rechot zaczęła dziwnie kasłać.
- Jak możesz? Dla niego pewnie to udręka - mruknęła z dezaprobatą, udając oburzoną.
- Fakt. Bycie głównym obiektem zainteresowań wszystkich pań musi być bardzo męczące - zlustrowałem ją znacząco wzrokiem za co otrzymałem solidne uderzenie - Za co to?!
- Sama nie wiem, widocznie moje ciało samo z siebie wie jak reagować na idiotów - stwierdziła dobitnie - myślę, że jeden dzień posiadania tej klątwy nie byłby najgorszy - zauważyła powracając do dotychczasowego tematu. 

- Chciałabyś przez dzień być oblegana przez wszystkich dookoła?
- Kto by nie chciał? - odpowiedziała rozmarzonym głosem.
Pomyślałem, że w rzeczywistości nic jej do tego stadium nie brakuje, ale czas w jakim potrafi zmienić swoje nastawienie i z powrotem zamknąć się w sobie, przeszkadza jej rozwinąć skrzydła...
Widząc moją niepewną minę przestała się uśmiechać, przybierając swój beznamiętny wyraz twarzy.
- Pokażę Ci coś - powiedziałem, ruchem głowy zachęcając moją towarzyszkę do pójścia za mną. Mieliśmy iść w stronę obozu, tak również powiedziałem gdy pożegnaliśmy się z Hunter'em, ale miałem całkowicie inne plany.

-•-

Idąc wzdłuż rzeki (na której samica zawiesiła swój wzrok) doszliśmy do miejsca położonego na skraju klanu, porośniętego różnego rodzaju krzewami. Jeden z nich był mniejszy i jaśniejszy od pozostałych. Nie znałem jego nazwy, ale przez jego wygląd nie dało się go pomylić z żadnym innym.
Ostrożnie przesunąłem jego gałęzie odsłaniając przejście do świata dwunożnych. Droga wychodziła w mały zaułek, za czymś w rodzaju lepianki tych wielkich dziwadeł.
Krucza spojrzała na mnie poważnie, raz na jakiś czas przyglądając się wyjściu.
- Członek klanu na zawsze porzuca wygodne życie u boku dwunożnych - powtórzyła znaną zasadę kodeksu wojownika.
- Nie zmuszam cię do zamieszkania z nimi. Miałem tylko nadzieję na jakiś posiłek, nie jesteś głodna?
- Raczej preferuję świeżą, własnoręcznie zdobytą żywność.
- Tutaj również możemy coś takiego znaleźć - starałem się brzmieć przekonująco, co biorąc pod uwagę ekspresję Mgły kompletnie mi nie wychodziło. Samica patrzyła na mnie z wyrzutem, lecz mogłem przysiądz, że udało mi się chodź trochę ją zaciekawić.
- Niech będzie - powiedziała z pretensją, przechodząc przez przejście.
Idąc ostrożnie między różnobarwnymi budynkami starałem się odnaleźć znaną mi budkę z jedzeniem. Raven szła blisko mnie tak szybko na ile pozwalały jej okaleczone łapy.
- Nie boisz się, że ktoś nas zauważy lub dajmy na to pod twoją nieobecność tędy ucieknę? - spytała podejrzliwie.
- Nie mam się czego bać. Nawet jeśli ktoś nas przyłapie, pomyśli, że Matthew o tym wie, w końcu chcąc nie chcąc jestem jego zastępcą, ukochanym bratem i wrogiem publicznym - stwierdziłem ironicznie - co do twojej ucieczki... gdyby była możliwa nie przyprowadzałbym cię bezpośresnio tutaj. Pośród dwunożnych nie jest bezpiecznie i nie wiedząc dokąd iść szybko by cię złapano i zabrano do więzienia dla "bezdomnych" zwierząt. Ewentualnie jeśli miałabyś szczęście złapałby cię mój dostawca żarcia, zabił i wywiesił twoją głowę dla ostrzeżenia innych kotowatych złodziei - zakończyłem dając się ponieść fantazji.
- Brzmi ciekawie - stwierdziła, obserwując mokre pokrycia domów.
Wkrótce w powietrzu zaczął roznosić się kuszący zapach pieczonej ryby. Po wielu dniach, które tu spędziłem byłem w stanie perfekcyjnie rozpoznać zapach każdego dania.
- Zaczekaj tu na mnie - szepnąłem do zielonookiej i ruszyłem w kierunki ruchliwej części ulicy.

-•- 

Kilka chwil później wracałem w wyznaczone miejsce dzierżąc w pysku wielką, soczystą... połowę morskiego stworzenia, jej drugą część niestety straciłem w ucieczce przed jej niedoszłym właścicielem.
Na miejscu poza Kruczą Mgłą zobaczyłem kota, który z całą pewnością nie powinien się tam znaleźć. Brązowe futro, złote oczy i wiecznie spokojny wyraz twarzy, cały Matthew. Upuściłem rybę mając zamiar przerwać rozgrywającą się przede mną scenę. Lider pokazywał coś na swojej łapie patrząc na nią pogodnie. Raven nie wydawała ani zaskoczona, ani także zbytnio zainteresowana tym co mówił do niej mój brat. Miała kamienny wyraz twarzy i nieobecny wzrok, najwyraźniej o czymś myślała.
- Co Ty tu robisz? - syknąłem w stronę kocura.
- Dowiedziałem się od kogoś, że zamierzasz wybrać się z naszym gościem na obchód terenu, więc przyszedłem się z wami przywitać - powiedział przyjaźnie. Byłem bardzo ciekaw tego kto mógł nas zobaczysz i co ważniejsze wydać, ale nie zamierzałem się tego dowiadywać, a przynajmniej nie w tym momencie.
- Owszem postanowiłem pokazać jej teren, to zabronione? - Samica przechyliła lekko głowę w moim kierunku... no tak przecież wyraźnie powiedziałem jej, że zabieram ją z rozkazu. Nie mogłem przewidzieć, że Matt się o tym dowie.
- Nie, ale uważaj, doszła do Ciebie wiadomość co czeka na takich jak ty, prawda? W każdym bądź razie gdybym tak ściśle się jej trzymał już zostałbyś skazany.
- Pozbyłbyś się mnie tak samo jak April? Czy może wydałbyś rozkaz złapania mnie? - na wzmiankę o byłej przywódczyni kot stał się niespokojny i spięty, miałem wrażenie, że rzuci się na mnie i tak okaże mi cień braterskiej miłości odbierając mi wraz życiem piętno zdrajcy. Tak się niestety nie stało. Po chwili doszedł do siebie i nie patrząc na mnie zaczął iść do klanu, mówiąc coś na boku do Kruczej, która niewzruszona, nie zwracała na nas uwagi.
Gdy "przywódca" odszedł zamierzałem ponownie zwrócić się do zielonookiej, ale ta jedynie przecząco pokiwała głową.
- Nie powinnam z Tobą nigdzie iść - oznajmiła idąc w ślady Matthewa. Nie rozumiałem niczego z jej zachowania, przez chwilę wydawało mi się, że może zacząć się przede mną otwierać, ale ta nadzieja wraz z jej odejściem znikła.
Pobiegłem za nią, wręcz rzucając się przez krzewy czym udoskonaliłem się kilkoma małymi ranami.
- Co on Ci powiedział?! - krzyknąłem bezskutecznie próbując sprawić by na mnie spojrzała. Byłem pewny, że jej zachowanie jest skutkiem spotkania tego konkretnego kota.
Jeszcze przez pół drogi nękałem ją pytaniami bez odpowiedzi, aż nie wytrzymała i przeniosła na mnie całą swoją złość.
- NIC MI NIE JEST, ROZUMIESZ?! Matthew uświadomił mi wyłącznie jaka jest moja rola! - warknęła próbując jak najszybciej się ode mnie oddalić.
- Kazał Ci mnie unikać, to jest ta twoja rola? - Nie dawałem za wygraną coraz bardziej wytrącając ją z równowagi.
- To nie ma kompletnie żadnego związku z tobą!
- To z kim?
- Posłuchaj, nie chcę by ktokolwiek przeze mnie ucierpiał, więc nie mogę wychodzić sobie z Tobą nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co, nie wiadomo w jakim celu!
- Czyli jednak Ci groził?
- Nie - odparła wreszcie ustając - Nie wiem czy to zauważyłeś, ale groził TOBIE! Nie wspominając nawet o Bursztynowej Prędze.
- Nagle zaczynasz się o nas martwić? Zrozum on nic mu nie zrobi.
- Skoro jesteś tego taki pewien to idź do niego i to wszystko odkręć! On nie może zabić... Huntera.
Niepewność z jaką wypowiedziała ostatnie słowa dała mi pewność, że wcale nie chodzi jej o życie TEGO kocura, było to jednak zbyt absurdalne by mogło być prawdziwe, bo w końcu o kim innym mogła mówić? Moja podejrzliwa natura znów przejmowała nade mną kontrolę, ale co jeśli tym razem się nie myliła? Ponownie nic nie rozumiałem i wiedziałem, że nie będzie mi dane w prosty sposób uzyskać odpowiedzi na większość dręczących mnie pytań.
- Zaprowadź mnie do Lore - zarządała.
- Nie sądzę by spotkanie z nią Ci pomogło, potrzebujesz odpoczy-
- Potrzebuję LORE.
- Nie mam pojęcia gdzie ona może być - stwierdziłem zrezygnowany.
- A więc sama ją znajdę - odpowiedziała zamierzając odejść.
- Nie możesz sama szwędać się po klanie, jeszcze coś ci się stanie
- I świetnie! Może właśnie tego mi potrzeba.

Miałem ochotę za wszelką cenę ją zatrzymać, co biorąc pod uwagę jej kondycję nie powinno sprawić mi trudności, ale stwierdziłem, że wezmę pod uwagę jej słowa i zamiast poszukiwania Lore zajmę się odnalezieniem Matthewa.
- Idź do niego i to wszystko odkręć... - powtórzyłem, szeptem do siebie - ale jak? 


1729 słów • Kalypso zyskuje 17 pkt.



Od Porannej Łapy

 

Narracja pierwszoosobowa 


Jeżeli to sen, to nie chce się nigdy wybudzać


Wychodzę z legowiska po cichu, muszę spotkać się z Nocną Chmurą. Porozmawiać, choć. Nie wiem. Cokolwiek.
– Gdzie się wybierasz? - Fuczy Obłóczna Róża. Dałam jej tyle nasion maku, że powinna spać. – Ja-a ten to ten wiesz ten - Patrzę w bok. Co mam powiedzieć? Mogłam to przemyśleć.
– No właśnie nie wiem, mów. Inaczej nie wyjdziesz - mówi chłodno. Nigdy nie była ślepo zakochana? Naprawdę? Dobra myśl! Musisz pomyśleć! Uderzam ogonem o ziemię. – Nie mogę spać, więc idę się przejść. W końcu chyba mogę? - Uśmiecham się milej. W końcu co? Zabroni mi?
– Dobrze idź tylko wróć szybko, musimy jutro z rana ogarnąć starszych - Kładzie się. Niech śpi. Nie obudzi się szybko. Jednak na pewno nie przedawkowałam. Zawsze mogło być gorzej. Wychodzę z legowiska i rozglądam się. Kilka kotów nie śpi i pilnuje. Nie rozumiem jak oni mogą nie spać, jednak chyba dowiem się jutro. I ich te głupie czuwanie, co to oznacza? Że potrafią nie spać? Przemierzamy tereny. Będę musiał przepłynąć rzekę, w końcu nie będę zmuszał do tego Nocnej Chmury. Ona pewnie nie wie jak się pływa. Podchodzę do granicy. Gdzie ona jest? No gdzie?
– Poranek? To ty? - Obracam się w stronę głosu. Noc! Liliowa kotka uśmiecha się z drugiej strony rzeki.
– A kto inny ma tyle blizn? Mówiłam, że przyjdę - Uśmiecham się do niej. Jak ja ją kocham. I jest taka piękna
– Głupia rzeka - Przewraca oczami. Co ona taka niezadowolona? Rzeka jest pełna pysznych ryb.
– Czekaj, dopłynę do ciebie ty nie umiesz pływać - Śmieje się cicho i wskakuje do wody. Dziękuje, że jednak uczyli mnie pływać. Ale i tak przezywają mnie “sucho łapy”. Macham łapami w wodzie. Wchodzę na drugi brzeg.
– Mokry jesteś - Kotka śmieje się cicho. Przewracam oczami. Kochana jest. A pomimo młodego wieku kocham ja.
– Kochana jesteś, tyle ci powiem - Liże kotkę po czole.

-•-

Zmierzchowa Łapa wysuwa pazury i atakuje mnie. Co on robi?! Staram się uniknąć jednak moje uszy nie mają tyle szczęścia i czuje pieczący ból z ucha. Upadam na ziemię zmęczony. – Zmierzchowa Łapo opanuj się! - Otwieram oczy, jaki z niego głupek! Mógłby schować pazury! A nie mi po uchu z wysuniętymi pazurami!
– Ja nie chcę walczyć! - Odsuwam się szybko. – Może trening ze Zmierzchową Łapą nie był dobrą decyzją - Obłóczna Róża wzdycha. I ona to mówi?! Niech to powie moim uszom?! To one będą brzydkie! Wstaje wkurzony i odchodzę. Niech pocałuje mnie w tyłek, nie walczę. Nie mogli wziąć młodszego ucznia? I mnie walniętego! Bardzo dużo mniej walniętego! Uderzam ogonem o ziemię. Przyspieszam kroku, na granicy jest ładnie. Jest tak dużo kwiatów. Dużo ładnych kwiatów. Bardzo dużo. Staje na granicy i wciągam powietrze. Kot. Jednak nie pachnie jak obcy kot. Noc! Podbiegam jeszcze bliżej granicy, mógłby zawiać mocniejszy wiatr i spadnę!
– Poranek mamy problem - Kotka kładzie uszy na głowie. Co się stanie? - Bo medyk mówi że-e jestem w cią-ży no ten-n….
Że co? Przecież kazałem jej jeść nasiona marchewki! Nie powinna być w ciąży! Robię krok w tył.
– Ja-a nie wiem, co powiedzieć-ć wiesz… nie codziennie-e tak-kie informacje się-ę dostaje - Wzdycham cicho. Musimy być cicho.
– Co zrobimy? Kociaki mają się wychować u mnie w klanie? Czy lepiej u ciebie? Bo… wiesz, jak u ciebie w klanie to mogą skojarzyć, że jesteś ich ojcem… a jak u mnie to nie dowiedzą się - Wzdycham. Chciałabym móc widzieć całą rodzinę przy sobie. To by było piękne. Jednak jestem medykiem. A ona jest z innego klanu do tego.
– Może wychowaj je u siebie, ale-e damy im wybór dobrze? - Uśmiecham się słabo. Będę ojcem? Czy matką? Kto wie? Kto wie?
– To-o brzmi sensownie-e, ale-e nadamy imiona razem-em - Kiwam głową na znak zgody. To jest dobry pomysł. Jednak trzeba uważać, jak kociaki powiedzą komuś, że jestem ich ojcem to mamy problem i to ogromny.


633 słowa • Poranna Łapa zyskuje 6 pkt.


Od Bursztynowej Pręgi CD Kalypso & Krucza Mgła

 

Narracja pierwszoosobowa 


Nie przyciągasz wyłącznie wypadków, to dość szeroka definicja. Ty, (...) przyciągasz wszelkie kłopoty.


Wszyscy bezgwiezdni są jacyś... Nienormalni? Dziwni? Chorzy na umyśle? Od początku wiedziałem, że jest z nimi coś nie tak, no bo czy ktoś normalny, nie wierzy w Klan Gwiazdy - a chce zaistnieć, porywa koty innych klanów - a nie umie zadbać odpowiednio o własne kociaki!? Kiedy zobaczyłem tego ich przywódce, wiedziałem, że jest największym debilem na świecie. Mam spędzić z nim choćby chwile!? Już kocham Jedwabną Nić! Jeśli mam zostać tu na zawsze, zrobię wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć im życie. 

  - A więc jak sam widzisz, nie będziesz sobie tu wygodnie żył, oj nie. - Dokończył swoje nudne przemówienie swoim wprowadzającym z równowagi głosem ,,lider". 

Zamyśliłem się, nie chcąc słuchać dalszej wersji wydarzeń tego szaleńca i nie zauważyłem, że właśnie planuje zadać mi ból. Uskoczyłem przed jego łapami i wyciągnąłem pazury, po czym zacząłem machać nimi na oślep, miałem tyle szczęścia, że drapnąłem go po nosie, co umożliwiło mi chwile na ucieczkę. Wybiegłem z jego legowiska, czułem jak mocno bije mi serce, ze stresu. Pewnie zostanę nr.1 najbardziej poszukiwanych, na terytorium wroga, ale w tamtej chwili, starałem się o tym nie myśleć. Minąłem grupę rozchichotanych samic i...stop, tu się zatrzymam. Podszedłem do nich i wydałem się nimi oczarowany. 

  - Może coś zjemy? - zapytałem szarmancko na co westchnęły rozmarzone, w tamtej chwili pomyślałem, że niektóre z nich są niczego sobię, ale to nie był na to czas. Weszliśmy w głąb obozu, gdzie jeszcze nigdy nie byłem i zatrzymaliśmy się przy strumyku. Tak dobrze mi znanym strumyku! Płynął on od terenów podmokłych, przez terytorium Thiar'a i do pływał do bezgwiezdnych! Klan Gwiazdy jest naprawdę nie przewidywalny! Wrócę po strumyku do domu! Przez chwilę myślałem jak wymknąć się kotkom, jednak plany zagłuszył krzyk Matta.

  - Wszyscy do mnie!

Kotki spojrzały na mnie zachęcająco i zaczęły oddalać się w kierunku miejsca spotkań ich klanu. Z początku, udawałem, że idę za nimi, jednak po chwili zawróciłem i odbiegłem w stronę strumyku, czego moje fanki nawet nie zauważyły. 

  - Jeśli ktoś spotka rudego kota, imieniem Hunter i nie zabije go ja zabije jego! - Syknął kocur, starając się by jego głos zabrzmiał tak, jak zawsze, bezczelnie, pewnie i arogancko, muszę przyznać, że w oczach bezgwiezdnych, wyglądał jak zawsze, ale w końcu tylko ja wiedziałem, co naprawdę wydarzyło się w jego legowisku. 

Kotki milczały zdezorientowane. Przez chwilę myślałem, że okażą się lojalne wobec mnie, a nie wobec swojego klanu i przywódcy, jednak myliłem się. Tyle jest warta ich miłość! Tyle jest warta ich wierność! Samice wymieniły nie pewne spojrzenia. Jedna z nich wysunęła się przed szereg. 

  - Widziałyśmy go. - zwróciła się do przywódcy. 

  - Ehe...może łaskawie powiesz gdzie on teraz jest? 

Kotka zaczęła mnie zdradzać, uświadomiłem sobię, że to czas na ucieczkę, jeśli chce przeżyć... 

Słońce zaszło nie dawno i choć nie wiedziałem ile będzie trwała moja podróż, dla własnego życia i zdrowia podjąłem się jej.

Powoli wstawał świt, a głód zaczął dokuczać. Udało mi się upolować Gila, co dodało mi trochę sił. Przed południem doszedłem do wielkiego brudnego jeziora i zobaczyłem przed sobą wielkie ogrodzenie. Nie wyglądało na takie, po którym łatwo przejść, lub chociażby iść wzdłuż aż do końca, wydawało się, że to nie ma końca! 

Około drzewa dalej, zobaczyłam sylwetki dwóch kotów. Z początku myślałem, że to patrol bezgwiezdnych. Instynkt podpowiadał mi, by schować się za powalonym drzewem, jednak łapy nie chciały ruszyć się z miejsca. Jeden z kotów był czarny, a drugi szary. Przypadek? Nie sądzę. 

Skradając się ruszyłem w ich stronę. Im bliżej mojego celu byłem, tym pogłębiało się moje przekonanie, że to te koty o których myślę. Nagle padło na mnie spojrzenie zielonookiego, który spojrzał na mnie wystraszony, ale uspokoił się, gdy zobaczył, że to ja. Kalypso szepnął coś do czarnej. Podszedłem do nich i położyłem uszy. 

  - Widzę, że mamy gości. - Powitał mnie kocur. 

  - Tak - niepewnie wyciągnąłem pazury. 

  - Skąd się tu wziąłeś? Miałeś być u Matthewa - Krucza spojrzała na mnie lekko zbita z tropu, a wyglądała jak by zobaczyła Klan Gwiazdy. 

  - Uciekłem. - wzruszyłem ramionami. 

  - Jak!? - zapytali jednocześnie. 

  - Długo by opowiadać... 

  - Żartujesz!? Uciec? Mattowi? W jednym zdaniu? Bez mnie? Będziesz miał spore kłopoty. - Odezwał się Kal. 

  - Nie. Uciekam. - odpowiedziałem stanowczo. 

Po spojrzeniu kocura nie dowiedziałem się niczego nowego. Tylko: będziesz miał kłopoty i ucieczka nie jest taka prosta. 

Spojrzałem na jezioro nad którym staliśmy. Woda w nim była jakaś taka...brudna... 

  - To coś ważnego? Przełomowego? - zapytałem szeptem. 

Kal przytaknął nieznacznie. 

Choć wiedziałem, że nie mam zbyt dużo szans na ucieczkę, nigdy nie wyobrażałem sobię, że zostanę tu na zawsze... To taka odległa myśl, już nigdy nie zobaczyć rodziny...bliskich... Jak nigdy ogarnął mnie żal, że nie mogę być teraz przy Otchłani.

Nie to, że ona potrzebowała mnie...ja ją... Chciałem móc zasnąć przy jej ciepłym boku i wtulić pysk w jej jedwabistą sierść... A te kociaki... Nawet nie mogłem opowiedzieć Morskiej o wizji. Ciekawe czy są to po prostu sny, czy prawdziwe przepowiednie, które niektóre koty dziedziczą z pokolenia na pokolenie... I co ja mam teraz zrobić...? Jeśli ktokolwiek każe mi wrócić do Matta, zabiję go.

- Chyba powinniśmy wracać do obozu. - mruknął Kalypso czytając mi w myślach. 

  - Nigdy! - syknąłem w jego stronę. 

  - Co boisz się? - zakpił. Co za idiota. 

  - Chyba też nie opłacało by ci się wracać na pewną śmierć! - prychnąłem. 

  - Aż tak źle? - tym razem kocur spojrzał na mnie zaniepokojony i jednocześnie zaciekawiony.

Potwierdziłem skinieniem. 

  - Chociaż możliwe, że gdzie jak gdzie, ale u was, jest to na dziennym porządku.  

  - Co zrobiłeś? 

  - No to...gadał, gadał, gadał i gadał i jak myślałem, że już mu się to znudziło, postanowił na mnie skoczyć i wtedy podrapałem go i... 

  - Co!? Zemści się. 

  - Wiem, gdyby się nie zamierzał mścić, chyba nie biegł bym prosto do was? 

Kal zamyślił się. Krucza...chyba zasnęła... Tak, spała, na brzegu tego jeziora... Zastanowiłem się co w nim jest...woda? Dotknąłem go nosem. W konsystęcji było normalne...jednak nie wyglądało zbyt zachęcająco.

- Co tu robicie? 

Kocur nie odpowiedział. 

Krucza kichnęła przez sen. 

  - Słowo ,,zdrajca" ma na prawdę wiele znaczeń... - ciągnąłem.

  Kalypso milczał. 

  Krucza spała. 

  - Co tu robicie!? - wrzasnąłem wyprowadzony z równowagi. 

  Raven wzdrgnęła się i spojrzała na nas, tym razem jak na antagonistów. 

  - Byłeś u Matta, a poza tym, nie jesteś moim przywódcą! 

  - Ale na pewno lepiej bym się na to stanowisko nadawał! 

  - Możliwe, to jak, nie zamierzasz wracać do obozu? My z Kruczą wracamy.

- A ja nie zamierzam. Będę tu, niedaleko...jak byście mieli wieści w stylu  ,,ten idiota nie żyje" - dajcie znać. 

  - Dobra, to czasem cię odwiedzę, ale uważaj na patrole... 

  - Ok, pa. 

  - Pa. 

Kal dotknął nosem nieobecną kotkę i gdy wstała, ruszyli w kierunku obozu, ale inną drogą niż ja. Patrzyłem za nimi chwilę, aż zniknęli w mroku wieczoru i zacząłem rozglądać się za miejscem odpowiednim na jednoosobowe, w miarę nie widoczne legowisko. Gdy wreszcie ułożyłem się na miękkich liściach, nie mogłem zasnąć. Chyba nadaje się na samotnika, upoluje sobię wiewiórkę, muszę nakarmić tylko siebie i mam mnóstwo wolnego czasu, jednak brak mi bliskości innych członków klanu i przyjaciół i morskiej... Lubię działać w solo, ale nie spędzić tak całe życie... Dał bym radę sam, ale moim przeznaczeniem jest Klan! Oczy zaczęły zamykać mi się powoli.

- Burzowa Gwiazda!? - krzyknąłem bezgłośnie.

  - Cieszę się, że jesteś. - Powitał mnie lider Thiaru. 

  - Znowu...nie żyjesz? 

Przytaknął. 

  - Ale odrodzisz się jeszcze? Zostało ci jeszcze kilka żyć? - Obrzuciłem go pytaniami. 

Znowu przytaknął. 

Odetchnąłem z ulgą. 

  - Chciałem Ci powiedzieć, że dasz radę, tak myślę...mam taką nadzieję... 

  - I tyle? - zapytałem rozczarowany. 

  - No wiesz, nie umieram kiedy chce ci coś przekazać... - przywódca speszył się nieco. 

  - Tak, rozumiem. - Odpowiedziała mi chwila ciszy. 

  - Spójrz. - Burzowa Gwiazda przerwał milczenie. 

Na początku nie wiedziałem o co mu chodzi, jednak po chwili zauważyłem. W tym śnie byłem na niebie, jakby w Klanie Gwiazdy, ale tylko ja i lider. W końcu to sen. 

Na ziemi leżał nasz obóz a w żłobku...Morska Otchłań! Serce ścisnęło mi się na jej widok. Była taka śliczna. I miała taki gruby brzuszek. Spojrzałem na lidera wyczekują co, ale on nic nie odpowiedział. 

  - Bardzo za tobą tęskni. - mruknął w końcu. 

Przytaknąłem. 

  - Odradzam się. - powiedział po chwili. - postaram się umierać w nocy, by móc zesłać ci wizje. - przywódca zamruczał z rozbawieniem.

  - Do zobaczenia. 

  - Do zobaczenia. 

Burzowa Gwiazda i ogólnie cała ogarniająca mnie przestrzeń zaczęła rozmywać się, a po chwili zobaczyłem moje małe legowisko. Zamknąłem oczy i wreszcie udało mi się zasnąć.


1374 słowa • Bursztynowa Pręga zyskuje 13 pkt.


Od Kruczej Mgły CD Kalypso

 

Narracja pierwszoosobowa


Towers of Gold are still to little
These hands could hold the word but it'll 
Never be enough for me


- Nikt się nie dowie? - ruda kocica opuściła głowę na znak potwierdzenia.
- Nikt. Tylko ty, ja i-
- I on.
- I on - jej brązowe oczy stały się pełne pewności i powagi, patrząc na nią nie miałam już żadnych wątpliwości co do podjęcia decyzji. Powoli zamrugałam swoimi zielonymi ślepiami, wyciągnęłam pazury i przecięłam nimi kawałek mojej skóry na wewnętrznej części łapy. Samica nadal patrząc mi w oczy uczyniła to samo i złączyłyśmy je w geście przysięgi. Świadectwo krwi. Zabieg ten od lat nie był używany, ale zacieśniał węzeł obietnicy bardziej niż słowa, których można się wyprzeć. Można kłamać, oszukiwać, grać na czyichś uczuciach, robić to profesjonalnie bez cienia zwątpienia. Złączenie krwi, kropel dzięki, którym nasz organizm żyje było bardziej efektowne. Dawało nam złudne lecz silne wrażenie, że jesteśmy na zawsze obarczeni odpowiedzialnością za nasze czyny.
- Pamiętaj. Teraz z powrotem możesz ubrać swoją maskę, spotkałam się z Tobą i rozmawiałyśmy na temat ran. Nadal będę patrzeć na Ciebie towarzysko, a ty będziesz sprawiała wrażenie niewzruszonej niczyim postępowaniem - odrzekła przenosząc wzrok na swoją łapę.
- Moja twarz jest jedyną, rzeczywistą maską - otworzyłam szerzej oczy po czym szybko je zamknęłam - twarda na zewnątrz...
- Miękka w środku... - Kotka utkwiła spojrzenie w podłożu i powiedziała łamiącym się głosem - nawet nie wiesz jak bardzo to rozumiem.
Siedziałyśmy, a do naszych uszu docierał dźwięk odbijającej się od ziemi wody. Żadna z nas nie odważyła się już więcej odezwać. Wkrótce Wendy odeszła zostawiając za sobą jedynie cień, który z resztą również po chwili znikł.

-•-

Następny dzień zaczął się od ulewy, która skutecznie uzupełniła moje zapotrzebowanie na wodę. Przez kilka dni nie miałam do niej żadnego dostępu i zdążyłam odczuć na własnym ciele skutki odwodnienia. Zaczęły napadać mnie bóle głowy, zmęczenie nie zmniejszało się nawet po długiej drzemce, a mój język zamienił się w pustynię. Brak skupienia również zaczął dawać się mi we znaki, ale wiedziałam, że moje decyzje były prawidłowe.
Pogoda tego dnia miała jedną wadę, którą mogłabym jednak w pewnym stopniu nazwać zaletą. Szybko stało się mokro i chłodno, prawie jak w domu...
Położyłam nieuszkodzoną kończynę pod łeb i leżąc, zamknęłam oczy.
Przypomniało mi się jak pewnego razu zawieruszyłam się razem ze Szczawiowym Ogonem na terenie zachodu. Naszym zadaniem było dostarczyć informację z rodzinnego klanu ukrywającym się tam wojownikom. Zanim dotarliśmy na wyznaczone miejsce utknęliśmy w błocie. Powódź, która w tamtym czasie nastąpiła sprawiła, że ziemia na terenach klanów położonych w dolinach przypominała bajoro. Próbowałam w nim pływać, ale skończyło się na tym, że do mojego wnętrza dotarł ogrom brązowej masy i jeszcze kilkanaście dni po wszystkim nawiedzały mnie bóle brzucha i wymioty. Uratowaliśmy się za pomocą drzewa, którego jedna z gałęzi pod wpływem ciężaru wyginała się na wysokość, do której po wielu próbach udało nam się dosięgnąć. Przytuleni, czekaliśmy na roślinie aż deszcz nas obmyje. Każdy jego dotyk potrafił ogrzać moje ciało, kochałam to uczucie. Świadomość, że ma się kogoś kto wyprowadzi cię nawet z największego bagna i pomoże Ci utrzymać się przy życiu, nawet jeśli kilkanaście razy dziennie będziesz w postaci wymiocin wypłukiwać swój organizm z pożywienia i wszelkich dobrych czynników...
Próbowałam wyrzec się tego wszystkiego, ale przypomniał mi o tym Bursztynowa Pręga, który jak gdyby nigdy nic zaczął się do mnie tulić. Nie zamierzałam dawać mu pozwolenia na te czułości, na które prawdę mówiąc nie mogłam zareagować inaczej niż słownie, a oznajmienie mu werbalnie, żeby spadał na pewno zadziałało gorzej niż przykładowe danie mu w pysk. Uśmiechnęłam się na ten scenariusz, wizja ta napawała mnie wyjątkowo okrutną radością. W tamtej chwili co prawda najchętniej bym właśnie tak postąpiła, ale w głębi duszy sama chciałam zatrzymać tę chwilę i napawać się każdą jej sekundą. Brakowało mi takich pieszczot, a przede wszystkim kogoś komu mogłabym w takim stopniu zaufać by móc się im oddawać.
Ubzdurałam nie tylko sobie, ale również zapewniłam wszystkich wokół, że lepiej mi samej i właśnie tak chcę żyć, ale była to nie prawda nawet jeśli bardzo starałam się uczynić ten fakt prawdziwym.
Może rzeczywiście powinnam przymknąć oko na to co było i otworzyć się na przyszłość?
Można powiedzieć, że pół zadania wykonałam. Przymknęłam oczy i podniosłam się z podłoża, które coraz bardziej tonęło w wodzie. Zaczęłam zastanawiać się czy zanim zdołam cokolwiek zrobić ze swoim życiem się tutaj nie utopię . W gruncie rzeczy nie była to dla mnie zbyt ciekawa opcja, więc zaczęłam powoli iść przed siebie w stronę wyjścia. Moje łapy były drętwe i sztywne, zanim zdołałam zrobić choć kilka kroków dopadł mnie silny skurcz przez, który musiałam zostać na miejscu. Krucza Mgła, powód śmierci - utonięcie. Wyobraziłam sobie moje martwe ciało, bezwładnie wyrzucone na brzeg, to w jakiej pozycji bym była i jakby na to zareagowali inni, jak wyglądałoby życie po śmierci. Wiara narzuca nam jeden sposób myślenia na ten temat, o którym każdy członek klanu powinien wiedzieć, ale tak naprawdę NIC o nim nie wiemy. To co znamy to jedynie przypuszczenia, które mają napominać i w pewnym sensie podnosić na duchu, jak jest natomiast naprawdę? Perspektywa śmierci zawsze mnie przerażała, sądziłam, że nie może mnie dotyczyć, nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie zostanę w sytuacji bez innego wyjścia niż ucieczka, nigdy nikt mnie nie zrani.
Nie myliłam się, co prawda chciałam by tak było, ale wiedziałam iż jest to niemożliwe. Nie jestem nikim wyjątkowym, nie zmienię biegu wydarzeń, przyjdzie mi żyć tak samo jak każdemu i jak na każdego tak i na mnie przyjdzie czas. Wizja ta wydawała się tak odległa, a jednak rzeczywista i z całą pewnością prawdziwa. Wzdrygnęłam się i zauważyłam, że deszczówka sięga mi już do połowy łap, podniosłam delikatnie kąciki ust. Patrzyłam na nią jak zauroczona i nie dostrzegłam znajdującego się w wejściu zielonookiego kota.
- Zapraszam - powiedział jedynie pogodnie, czekając aż znajdę się obok niego, było to dla mnie nie lada wyzwanie, ale w końcu po serii bólu i potknięć udało mi się do niego dołączyć. Nie sprawiał wrażenia wzburzonego czy zagniewanego, gdyby nie fakt, że znałam powód jego radości mogłabym uznać, że cieszy się na mój widok co nie wchodziło w grę.
- Widzę, że wieczór się udał - odparłam neutralnym tonem, otrzepując się z wody.
- Można tak powiedzieć - stwierdził niewinnie Kalypso, ale nawet ślepy widząc go przejrzał by na oczy. Biła z niego czysta radość, wyglądał dużo lepiej niż ten niepewny swego, drażliwy kocur, którego poznałam. Sama miałam ochotę się uśmiechnąć, ale zdążyłam przypomnieć sobie kim jest i co w związku z tym powinnam do niego czuć. Z resztą widząc mnie szczerzącą się w jego stronę Bursztynowa Pręga mógłby uznać, że bratam się z wrogiem, ale czy na pewno właśnie ten kot jest według niego zidentyfikowany jako wróg? Biorąc to pod uwagę to co zrobiłam wczorajszego dnia nie było niczym złym. Nie wiem kim w oczach Pręgi jestem, ale sposób w jaki na mnie patrzy, a nawet mówi utwierdza mnie w przekonaniu, że dla niego zachowuję się jak kociak, który z własnej inicjatywy sobie nie poradzi, przy którym każdym musi być...no cóż zaskakującym faktem jest to, że sprawa ma się zupełnie na odwrót, a twierdząc, że nie jestem samowystarczalna i samodzielna jest w błędzie. No właśnie Bursztynowa Pręga...
Wczoraj nie wrócił na noc, dzisiejszy, mokry poranek spędziłam sama, nie mógł tu być bo zauważyłabym go lub wyczuła. Spięłam się, a moje źrenice zwęziły.
- Gdzie jest Hunter? - spytałam niby od niechcenia. Losy młodziaka nie powinny mnie obchodzić, a przynajmniej nie na tyle by wyrażać w otwarty sposób moje zmartwienie.
Bury strażnik słysząc pytanie, zaprzestał uśmiechania się i spojrzał na mnie poważnie.
- Matthew nadal trzyma go u siebie.
Popatrzyłam na niego uważnie, próbując wyczytać coś z jego oczu, postawy, głosu, cokolwiek co wskazywałoby na to, że wie coś o czym mi nie powiedział, ale nic takiego nie znalazłam. Pozostało mi przypuszczać, że jest tak samo obeznany w sprawie co i ja.
- Jesteś z północy, tak? - zapytał, odkładając wcześniejszy temat na bok.
- Już o tym zapomniałeś? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie kryjąc niechęci - Owszem, pochodzę z Gauerdii.
- Gauerdia, Ekialdea, Daksina, Thiar - zaczął recytować - pierwsi założyciele klanów, a jednocześnie osoby, które przyczyniły się do ich upadku. Okrzyknięci bohaterami, a jednocześnie zamordowani przez własną społeczność, którą przyjęli pod swój dach.
- Do czego zmierzasz? - syknęłam chcąc skrócić jego rozważania o żałosnym końcu tej czwórki. Nie byli może święci, ale w końcu to dzięki ich inicjatywie istniejemy, a przynajmniej jesteśmy tym kim jesteśmy.
- Zastanawia mnie jedynie dlaczego nazwaliście klany ich imionami oraz czemu nadal wierzycie w to, że będąc pod opieką klanu gwiazd gdzieś dojedziecie. Jesteście tak samo przepełnieni nienawiścią i chęcią zemsty jak każda istota.
- Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, będziesz musiał żyć z tym pytaniem i nigdy nie uzyskasz na nie odpowiedzi nawet jeśli ktoś wykrzyczy Ci ją prosto w twarz - powiedziałam siląc się na spokój, choć w rzeczywistości miałam ochotę zrobić to w inny sposób.
- Powiedzmy, że masz rację. Wracając, dostałem polecenie oprowadzenia cię po naszym terenie - oznajmił nieprzywiązując zbytniej wagi do słów.
- Z chęcią się stąd ruszę, ale obawiam się, że nie będzie to możliwe na tyle, na ile oczekuje od Ciebie tego władza - stwierdziłam udając zmartwienie zaistniałą sytuacją.
- Jeśli chodzi o pogodę, powinnaś być do niej przystosowana, a co do chodzenia, jakoś sobie z tym poradzimy.
- Wybacz, ale mój trening niestety nie obejmował poruszania się podczas powodzi z kompletnie zniszczonymi łapami. Widocznie nie przewidziano możliwości wystąpienia takowej sytuacji, muszę to uzgodnić z innymi kiedy już się stąd wydostanę - obwieściłam dobitnie. Widząc otwierającego pysk kota kontynuowałam - A to pech! Może byłabym na to jakoś przygotowana, nie sądzę by nauka pływania za pomocą masowego podtapiania może mi się tu jakoś przydać. Szkoda - mówiłam coraz żywiej gestykulując, przymykając z żalu oczy, spoglądając smętnie na zirytowanego wojownika i rozpryskując wszędzie wodę.
- Mogłabyś zachowywać się poważnie? Kiedy do was obu dotrze, że chcę wam pomóc?
- Biorąc pod uwagę twoje dotychczasowe dokonania wątpię by kiedykolwiek to nastąpiło - warknęłam w jego stronę, podnosząc się. Kocur posłał mi gniewne spojrzenie i wstając ruszył za mną na zewnątrz.
- Podtapiając... - zacytował moje wcześniejsze słowa - mogłaś bardziej się postarać.
- To akurat była prawda.
- Co takiego? I to jest ta wasza metoda na naukę pływania?
- Oczywiście, że nie. Byłam jednym z tych kociaków, na których w taki sposób eksperymentowano.
- Serio?
- Nie.
Wywruciłam oczami, tak naprawdę mało interesowały mnie jego pytania. Pierwszy raz od kilku dni byłam na świeżym powietrzu i to się dla mnie liczyło. Wdychałam powietrze i obserwowałam przyrodę, ignorując Kalypso, który coś mi właśnie tłumaczył. Mimo wszystko Bezgwiezdni nie różnili się zbytnio pod względem terytorialnym od nas. Ich miejsce osiedlenia z całą pewnością było większe jak wspominał ten rudy kociak, ale w rzeczywistości jedynym przedmiotem, który rzucał się w oczy było ogrodzenie otaczające obóz.
- Skąd to macie? - spytałam, ruchem głowy pokazując o co mi chodzi.
- Było tu odkąd tylko pamiętam. Prawdopodobnie ten teren należał kiedyś do dwunożnych.
Zrobiłam parę kroków w stronę metalowej siatki, jednocześnie do bólu zaciskając szczękę aby nie wydać z siebie ani jednego jęknięcia lub innego dźwięku sygnalizującego, to, że jest mi ciężko.
- Lepiej do tego nie podchodź.
- Niby dlaczego?
- Jest strasznie ostry, mogłabyś się jeszcze bardziej uszkodzić - spojrzałam na niego z pretensją, ale posłusznie się zatrzymałam, jedynie wzdychając.
- A więc co takiego jest tutaj wartego uwagi? - spytałam rozglądając się na boki.
- Więcej niż możesz sobie wyobrazić - stwierdził tajemniczo kocur, po czym bez zbędnych słów zaczął iść przed siebie.

-•-


Doszliśmy do okrągłego jeziora, które wyglądało bardziej na sztucznie wytworzony zbiornik na wodę. Jego tafla pokryta była glonami, a dna prawie w ogóle nie widać. Ciecz znajdująca się w nim wydawała się mętna i brudna, jednak miałam pewność, że to woda.
Zaczęło kręcić mi się w głowie, a moje kończyny odmówiły dalszej współpracy. Mimo woli padam na brzuch, oznajmiając moją kapitulację głośnym jęknięciem.
- Nie ma mowy, żebym poszła dalej - oznajmiam Kalypso, który wbrew moim przypuszczeniom, pogodny siada obok mnie.
- Tak właściwie to jest cel naszej wycieczki - szepcze mi do ucha.
Przyglądam się uważniej pojemnikowi jak i  otoczeniu i zauważam, że jego część położona jest za ogrodzeniem. Jest jednak zbyt wąska by komukolwiek udało się tamtędy przecisnąć. Z powrotem przenoszę wzrok na wodę. Wyglądała na zanieczyszczoną, ale wydało mi się, że udało by mi się ją pokonać. Spoglądam na bezgwiezdnego, który z zainteresowaniem oczekuje mojej reakcji.
- Dokąd on sięga? - spytałam półszeptem, przybliżając się jak najbliżej kocura.
- Koty z naszego klanu wolą się tutaj nie zapuszczać. Kto wie co znajduje się po drugiej stronie.
Po drugiej stronie...
Odsuwam się znacznie od kota i wstaje na nogi. Przechylam głowę w stronę jeziora, dotykając nosem jego powierzchni. Woda swoją konsystencją wydaje się zupełnie zwyczajna, a słowa kocura wywarły na mnie nieodparte wrażenie, że kryje się w nich ukryte, drugie dno...

<Kalypso?> 

2077 słów • Krucza Mgła zyskuje 20 pkt.







Od Porannej Łapy


 Narracja pierwszoosobowa 


Idę obok granicy z klanem wschodu. Gdzie te zioła? Potrzebuje pokrzywy, zgniły nam przez te kociaki. Że zachciało się im bawić?! Słyszę kroki. Podnoszę zaniepokojony wzrok.
- Poranna Łapa? - Mówi Nocna Łapa. Noc! Uśmiecham się miło do kotki. Moja miłość. Jak ja strasznie ją kocham!
- Nocna Łapa? - Mierzę ją wzrokiem. Jest … grubsza. Czy w jej klanie jest tak dobrze? Wątpię.
- Nocna Chmuro, jestem wojowniczką! - mówi podekscytowana. Już? Przecież ona… no tak jest starsza. Macham ogonem zadowolona. Może to pora powiedzieć jej co do niej czuje? Kiedyś muszę jej powiedzieć. Po mimo, że jestem medyczką. Otwieram buzię by coś powiedzieć - I spodziewamy się kociąt! Rozumiesz?! Będę mamą!
Serce zaczyna mi strasznie szybko bić. Ona-a. Ma kogoś! To okropne! Łzy spływają mi po policzkach. Nigdy nie będzie tego do mnie czuła! Co ja myślałam?! Kotka podchodzi do mnie zdziwiona. Jednak czego się spodziewałam?! Jest ode mnie starsza! I z innego klanu!
- Co się stał-
- Ja cię kocham! Rozumiesz?! Kocham! Mało mnie obchodzi że jesteś z innego klanu a ja jestem medyczką kocham CIĘ I TYLKO CIĘ - krzyczę załamany. Kotka śmieje się pod nosem. Co ją bawi? Przecież ja jej powiedziałem co do niej czuje a ona się śmieje! - z tego się śmiejesz?
Kotka liże mnie po głowie. Czemu ona jest taka nie zdziwiona?
- Ja ciebie też kocham - Moje serce przyspiesza - A to z kociakami to miało dopuścić cię do skłonienia czy ty mnie kochasz - Liże ją po policzku. Czyli ona też! Chcę krzyczeć ze szczęścia! Nie muszę się bać odrzucenia.
- Noc, a ty na serio chciałabyś być mamą? - kotka kiwa głową na „tak”- Może kiedyś będziemy mieć dzieci?
Kotka zamyśla się lekko. Nie powinnam być taka bezpośrednia. Oblizuje się.
- Ty jesteś kotką ja jestem kotką czyli… nie możemy mieć, a to ty niby jesteś uczniem medyka Ha!
- Jestem biologicznie kocurem więc to możliwe. Ucieknijmy razem z klanu daleko od tych problemów, od głupich zasad - Kotka przytula mnie. Ja chce tak codziennie zasypiać. I ją codziennie widzieć. Szkoda że nie trafiłam do klanu Wschodu gdy uciekałam przed ojcem.
- Może kiedyś - Odchodzi kawałek ode mnie, coś źle zrobiłam? Patrzę na nią zdziwiona - Muszę iść, miałam tylko coś złapać i wrócić do obozu. Mój brat mówi mi ciągle że powinnam znaleźć sobie partnera i mieć kociaki. A przez to mnie kontroluje strasznie i wiesz… gdyby nas zobaczył to byśmy miały problemy.
- Jestem uczniem medyka, mogę wejść na obce tereny po zioła.- Wypinam się dumnie. Kotka odskakuje ogon ode nie.
- Za ćwierć księżyca tutaj się spotykamy, wieczorem. Przyjdź proszę - Szepczę i odchodzi. Przyjdę! Nie opuszczę jej. Czyli yyy jest moją partnerką? Nadal nie wiem, jednak będzie!
- A ty naprawdę jesteś w ciąży? Czy zjadłaś “za dużo”? - Dodaje szybko. Kotka patrzy na mnie z politowaniem.
- Zjadłam więcej trochę, aż tak widać?! - Śmieje się pod nosem.
- Oczywiście że nie, i tak dla mnie będziesz zawsze przepiękna - uśmiecha się i odchodzi w głąb terenu.

-•-

Idę przy granicy. Tutaj mnie znaleźli. Było tak dziwnie. Widok ciała zmarłej siostry nigdy się nie pozbędę. Stokrotka. Jak będę mieć kiedyś dzieci to jedno z nich będzie nosić takie imię. Z krzaków wyłania się nieznajoma sylwetka. Robię krok w tył. Ja nie chcę więcej blizn! Syczę. Ma odejść.
- To wy zabiliście tatę! TY!- Krzyczy kociak. Wygląda na 6 księżyców. Dziwne.
- My? - Syczy wściekle - Mogłeś nas z kimś pomylić.
- Widziałem to! - widok śmierci - Jeden kot bronił cię i go zabił!
On mówi o moim ojcu? O nim? TO ZNACZY ŻE MAM RODZEŃSTWO?!
- To nie możliwe, to mój ojciec - Mówię spokojnie. On musiał się pomylić.
- TO MÓJ TATA! - Patrzę na niego błagalnie. Co ja mam mu powiedzieć? “Ej młody twój ojciec był zły, zabił moją siostrę, chciał mnie, potem mnie złapał, chciał zabić więc dobrze że zginął”?
- To był zły kot - Szepcze cicho - Zaprowadź mnie do mojej i twojej pewnie mamy.
- Ona-a choruje-e. Poważnie. Dla nich muszę się zemścić! Oni umrą pewnie a ja nie umiem im pomóc! - Oni? Mam więcej rodzeństwa? Muszę im pomóc!

- Prowadź! Jestem uczniem medyka, znam się na leczeniu! Nie pozwolę wam zginąć - Podbiegam do niego. Kocurek nie pewnie kiwa głową i kieruje się w stronę…. ja stamtąd pochodzę. Biegnę za nim. Kondycja nie ta. Czuje się teraz staro. Biegniemy w jakieś krzaki. Wchodzimy pomiędzy nie. Są! Staje nagle. To ona-a. Ona pozwoliła na śmierć Stokrotki!
- Fiołek?- Mówi cicho. Fiołek-k? Stare imię. Jak dawno go nie słyszałam. Od Kiedy nazwali mnie poranek nie słyszałam starego imienia.
- Poranna Łapa, uczennica medyka z leśnych klanów. Twoja-a córka - Ostatnie słowa ledwo przechodzą mi przez gardło. Brzydzę się tych słów. Podchodze do kociaka leżącego obok niej. Kaszle. Wzdycham cicho. Kocięcy kaszel. Patrzę na kotkę. Wygląda… normalnie
- My mamy rodzeństwo? Mamo powiedz że on kłamie! - Kocurek patrzy na mnie zdziwiony. Kotka mu nie odpowiada bo zasypia. Wciągam szybko zapach. Żyje.
- Mamo! Żyj! - Wychodzę stamtąd. Gdzie może rosnąć podbiał? Rozglądam się za zielskiem, stokrotki, krwawnik ale nie to co potrzebuję! Odbiegam trochę od kotów w krzakach. Idę powoli rozglądają się, małe żółte.
- Nie znajdę ich SĄ! - Podbiegam do roślinek. Zrywam uważnie kilka liści i biorę je w zęby. Muszę im pomóc! Wbiegam znowu do krzaków. Młody kocur syczy wściekle. Przewracam oczami i go odpycham lekko. Siadam przed kociakiem i kładę mu je przed pyszczkiem.
- Żuj to - Rozkazuje ostrzej. Niech tylko spróbuje się kłócić. Wtedy pokażę mu jak to jest spotkać wściekłą mnie. Kociak bierze lekarstwo do buzi i żuje - potem przełknij. Odchodzę od kociaka i podchodzę do matki.
- Co ci jest? Co cię boli? - Kotka podnosi wzrok. - Głowa i stawy, nie jestem taka młoda - Stawy… na to jest dość dużo ziół. Na ból głowy też.
- Jak masz na imię?
- Co ma to do rzeczy?
- Chcę cię polecić klanie gwiazdy, poza tym chyba mam prawo? - Kotka przymyka oczy. Młody kocurek szepcze coś pod nosem że ją ZABIŁEM. Ta jasne.
- Jestem uczniem medyka, wiem jak pachnie śmierć, jak pachnie jaka choroba. Umiem odebrać poród. Mnie nie okłamiesz że umarłaś.
- Czyli klany wiedzą więcej niż myślałam, jestem Trawa kochaniutka, chora koteczka to Tulipan a Kocurek to Chmura. Była jeszcze jedna kotka ale… pies ją zabił. No i masz przyrodnią siostrę, Mrok. Nie wiem gdzie ona teraz jest - Patrzę na nią zdziwiona. Psy. Grr. Czyli była nas… 5? Czy czegoś jeszcze się dowiem?
- Czym jest klan gwiazdy?- Kocurek patrzy na mnie zdziwiony. No tak. Gdy pierwszy raz o nich usłyszałam też byłam w niemałym szoku. - Duchy naszych wojowniczych przodków, trafiają tam dobre koty które żyły wedle kodeksu wojownika czy też medyka. Złe koty trafiają do Mrocznej puszczy, a nie wierne w klan gwiazdy do pustki. Klan gwiazdy daje sny medykom! Zsyłają nam omeny, znaki. Dają liderom 9 żyć. Cudowna sprawa!- Macham ogonem zadowolona. Podchodzę bliżej kociaka. Kaszle. W nosie ma katar. Ja go sama nie wyleczę! Potrzebuje pomocy Obłocznej Róży i… ziół. Warunków. Podchodzę do kotki i podnoszę ją, muszę jej pomóc. Młodszy brat staje mi na drodze.
- Gdzie ty ją niesiesz?! - Omijam go i wychodzę z krzaków - Bez pomocy mojego klanu, zginie. Jak chcesz to chodź ze mną, to nie daleko. Ty też możesz Trawa. Lśniąca Gwiazda może się zgodzi, a ona zginie bez leków. Klan ma obowiązek przyjąć kociaki.
- Zostaw ją! - Krzyczy kocurek. Patrzę na niego błagalnie
- Chmurka nie kłóć się - Matka podchodzi do nas - Idź ze swoimi siostrami, ja nie jestem wstanie was wyżywić a z tego co mówi fiołe- Poranna łapa musi być tam lepiej - Kocurek słucha tego w osłupieniu.
- Przecież Poranna łapa to KOCUR!
 - Jestem kotką, a teraz chodź szybko - Odchodzę szybkim krokiem od nich. “Dasz radę tulipanko.” Po dłuższej chwili nas dogania. Wchodzę na teren klanu. Młoda kotka kaszle. Może to jednak zielony kaszel? Jak tak to czas mi się kończy. Wchodzę do obozu. Czułam ślad patrolu jednak nie powinno mnie to zdziwić. Kodeks wojownika.
- Daleko jeszcze? - Mówi braciszek.
- Nie. A i jak wejdziemy do obozu to bądź miły, inaczej nam/wam nie pomogą. Rozumiesz? - Kocurek kiwa głową na znak zgody. Kotka kaszle. Wchodzę do obozu. Kilka spojrzeń po chwili na nas zawisło.

W kilku susach ląduje przed legowiskiem medyków. Daje znak ogonem bratu by tutaj podszedł. Jest pewnie zdziwiony ilością kotów. W klanie jest ich dość dużo. Wchodzę do legowiska. W nim jest Obłoczna Róża i… co on tu robi!? Szary Świt. Go tu nie miało być!
-  Poranna Łap~ Kto to? - Medyczka patrzy na mnie. Kładę kotkę na mchu.
- To jest Tulipan, ma zielony kaszel i nie mogłam jej zostawić, W końcu to KOCIAK - Podkreślam niektóre słowa. Kotka mierzy mnie wzrokiem a potem Chmurę.
 - A ten obok ciebie? - Co ona taka ciekawska? Ktoś.
- To jest Chmura… brat Tulipana. I też mój brat, więc gdybyś mogła proszę pomóc mi zwalczyć chorobę Tulipana to byłabym wdzięczna - Mówię sarkastycznie. Chmura patrzy na mnie zdziwiony. Niech lepiej nic nie mówi. Szary Świt jest mądry więc pewnie pozwoli im zostać. Inaczej wezmę ich, Nocną Chmurę i pójdziemy sobie. Z Dala od nich wszystkich.

-•-

Uśmiecham się lekko.
- Chmurko, Tulipanko. Skończyliście 7 księżyców i możecie zacząć trening - Lśniąca gwiazda patrzy na dwójkę kociaków. Przyjęli ich. Moje rodzeństwo może zostanie uczniami! A potem wojownikami! Tulipanka jest już zdrowa.
- Chmurko, od tej pory do ukończenia treningu będziesz zwana jako Chmurna Łapa, twoim mentorem zostanie Blady kamień - Braciszek styka się nosem z swoim mentorem.
- Tulipanko, od tej pory do ukończenia treningu będziesz się zwać Tulipanowa Łapa a twoim mentorem będzie Błękitna Tafla. Patrzę dumna na rodzeństwo. SĄ UCZNIAMI! Uderzam ogonem o ziemię. Po tym jak Lśniąca Gwiazda zszedł z kamienia podbiegam do rodzeńtwa.
- Gratulacje! - Nowi uczniowie patrzą na mnie trochę zdziwieni - Po mianowaniu nie ważne czy na ucznia czy na wojownika bądź medyka gratuluje się.
- Dzięki - Opowiada chłodno Tulipanowa Łapa. Ona jest taka. Nie denerwuj się.
- Będziecie musieli się nauczyć kodeksu wojownika - Podchodzi do nas Obłoczna Róża - Powiem wam tak, są dość ważne zasady. Jedną ważną jest żeby bronić swojej granicy, i żeby nie mieć partnera z innego klanu tego NIE WOLNO ROBIĆ - Podkreśla ostatnie słowa Medyczka. Aż tak źle robię że kocham się w Nocnej Chmurze? Miłość nie wybiera. Uczniowie kiwają głową na znak zgody. Wzdycham cicho i odchodzę szybkim krokiem od nich, durny kodeks!
- Poranna łapo bo bym zapomniała, na razie “zawieszamy” trening o nauce ziół, musisz nauczyć się walczyć… chyba wiesz czemu. Mam przestać?! Jaki wstyd bo nie umiem walczyć a moje rodzeństwo też będzie się uczyć… różnica między nami jest 3 księżyce tylko.
- Nie chcę, ale wiem że to nic nie zmieni więc dobrze - Odbiegam od nich. Chce do mojej partnerki. Przytulić ją. Wchodzę w głąb terenu. Mam nadzieje że nie spotkam patrolu… nie chce by ktoś mnie widział. Jednak czy to jest ten moment w którym chce się chować przed patrolami własnego klanu?
- Stokrotka? Gdzie jesteś? - Patrzę w chmury. Na co ja liczę? Że zstąpi z pustki? To niemożliwe. Pogódź się. Ona pewnie bawi się świetnie, nie czuje bólu… a ja? Głupia medyczka która łamie kodeks. Muszę uważać, bo jednak… jak Obłoczna Róża się dowie to zrobi ze mnie kupę futra. Może pójdę po zioła? Bo inaczej będzie “czemu się włóczyć bez celu? Tylko zwierzynę płoszysz!” Wojownicy i ich zasady. Jednak mogą mieć partnerów. Może jednak czas zmienić przeznaczenie? Nie. Dlaczego? Bo nie chce zawieść nikogo! Przecież jesteś okropnym medykiem hah! To nieprawda! Otwieram oczy gwałtownie. Robię głębokie oddechy. Spokojnie, jesteś w legowisku medyków. Nic ci nie jest. Patrzę na swoje rany.
- Wreszcie wstałaś! Ile można spać? - Mentorka mówi wkurzona.
 - Miałam dziwny sen - mamroczę pod nosem. Kotka przewraca oczami - Czy nadaje się na medyka? Może powinnam zrezygnować…
- Nadajesz się! Znasz dużo ziół, świetnie leczysz. Jednak czemu myślisz że się nie nadajesz?
- To przez sen, śniło mi się że mam rodzeństwo jak to nie możliwe… chyba. I tam był głos który mówił mi, że może lepiej by było gdybym była wojownikiem.
- Kotka patrzy na mnie zaniepokojona.

- Co ostatnio jadłaś? - Marszczę nos. Co ja jadłam?! Co to ma do rzeczy? Jednak jest medyczką więc by nie gadała bzdur.
- Zmierzchowa Łapa przyniósł mi mysz, dziwnie smakowała, naprawdę dziwnie smakowała...
- Zrobię coś gówniarzowi - Mamrocze pod nosem medyczka.
- Ja też umiem grozić - Podnoszę się i wychodzę z legowiska. Nowy dzień… nowa ja.


1982 słowa • Poranna Łapa zyskuje 19 pkt.


Od Kalypso

 

Narracja pierwszoosobowa 


Mimo dzielących nas różnić i tego w jaki sposób ciągniesz mnie na sam dół nie jestem w stanie cię znienawidzić, będę przy tobie do końca lecz to nie ja cię wykończę


- Wiesz może po co on chce, żebym do niego przyszedł? - zapytał rudy kocur idąc wraz ze mną ku wyjściu z groty. Mogłem jedynie przypuszczać co takiego siedzi teraz w głowie Matthewa. Podejrzewałem, że wieść o tym co powiedział James'owi Hunter dotarła już i do niego, na pewno nie jest tym zachwycony. Jednocześnie powróciłem myślami do Raven i tego co się między nami stało, postąpiłem zbyt wybuchowo, ale nie mogę nic poradzić na to jak czuje się gdy ktoś porównuje mnie do mojego brata, chciałbym jak najszybciej wymazać z głowy te myśli, ale co jeśli rzeczywiście jesteśmy do siebie podobni? Niechętnie muszę przyznać, że mimo wszystko Matthew nie daje się w tak łatwy sposób wytrącić z równowagi. Jest o wiele bardziej rozważny i opanowany ode mnie, gdyby nie jego mizerny plan miałby wielu sprzymierzeńców. W dawnych czasach był bardzo popularny, pamiętam jeszcze jak inne kociaki spotykając mnie pytały o niego, jego zainteresowania, czynności, które lubił robić jednym słowem był otoczony gronem przyjaciół, można by było rzec - fanów. Irytowało mnie to, byłem też o niego trochę zazdrosny, ale również dumny. On jednak po mimo nieco napiętego grafiku zawsze znajdował dla mnie czas. Rezygnował ze spotkań z przyjaciółmi na moją rzecz. To wszystko mnie przygnębiało, mógł się mnie wyprzeć, przestać się mną przejmować, w końcu sam odkąd stał się tym kim jest teraz jasno dawałem mu do zrozumienia, że przeszłość nie ma dla mnie znaczenia i szczerze go nienawidzę. Chciałem to zrobić, ale nie umiałem. Miałem tyle okazji do skończenia wszystkiego co z jego inicjatywy się stało, mogłem bez trudu poderżnąć mu gardło kiedy tylko nadażyłaby się ku temu okazja. W głębi duszy czułem jednak, że nie jestem w stanie tego zrobić i nigdy nie będę. Więzi, które nas łączą są skomplikowane, mogę zwalić winę na nasze pokrewieństwo, ale co gdybyśmy nie byli rodziną, czy w tedy mógłbym bez lęku skrócić jego życie? Odpowiedź choć tak niepożądana sama utworzyła się w mojej głowie. Nie. Czuję, że gdybym nawet się na to odważył, sam popadłbym w paranoję.
Do rzeczywistości pomógł mi powrócić bursztynowooki za co byłem mu wdzięczny. Zauważyłem, że wyszliśmy już na zewnątrz, a on się we mnie wpatruje, więc usiłując przybrać stosowny wyraz twarzy odpowiedziałem
- To co zrobiłeś było bardzo ryzykowne, nie wiem co planuje, ale powinieneś na siebie bardziej uważać.
- Też mi coś, byłem szczery, czy nie o to wam chodziło? - kot widocznie nie rozumiał jak bardzo jego zachowanie może odbić się na nim w niedalekiej przyszłości. Zostając zastępcą Matthewa obarczyłem się winą, którą muszę naprawić chociaż nie sądzę bym kiedykolwiek zadowolił sam siebie. Utrzymanie naszych więźniów w dobrym stanie było na chwilę obecną moim celem i widząc, że oni z całej siły próbują mi to utrudnić musiałem interweniować.
- Wyobraź sobie, że nie o to tu chodziło. Masz wielki kłopot.
- Kłopot będziecie mieli wy kiedy w końcu się stąd wydostaniemy, nie ujdzie wam to na sucho - syknął rudy kocur. Mimo swojej przegranej pozycji na pewno nie można mu było odmówić odwagi, ewentualnie głupoty. Fakt, do tej pory naszym gościom udało się poznać nas od tej słabszej strony. Strażnicy bojący się pytań kociaków i napalone kotki nie stanowili poważnego zagrożenia, ale nie każdy tutaj jak i wszędzie indziej taki jest. Wśród nas są również bezwzględni wojownicy, którzy przez taką akcję gotowi są pozbyć każdego niepodporządkującego się stworzenia, dlatego tak ważna była dyscyplina.

-•-

Matthew leżał w swoim prywatnym legowisku zagrabionym dwunożnym i obgryzał kości jakiegoś małego zwierzęcia z resztek mięsa.
- No proszę, oto nasz mały buntownik! - oznajmił radośnie bury kocur odkładając jedzenie - miło cię w końcu poznać, stwierdziłem, że muszę z tobą porozmawiać na temat ostatniego zdarzenia.
Sympatia w jego głosie dodatkowo potęgowała niepewność wszystkich do których w ten sposób przemawiał, zwłaszcza gdy ich czyny nie były przyzwoite. Nie wiadomo czego można było się spodziewać, jak surowa okaże się kara.
- Mów sobie co chcesz - warknął Hunter, czym wprawił mojego brata w jeszcze większą radość.

Kocur uśmiechał się teraz szeroko nie odrywając wzroku od bursztynowych oczu skazanego.
- Przejdę do konkretów. Nie zbyt spodobało mi się twoje zachowanie podczas lekcji z James'em. To jedynie mały kotek, nie musiał o niczym wiedzieć.
- Nie musiał, ale sam tego chciał. Wasz plan wydobycia ode mnie informacji się nie powiódł!
- Mały się potknął i na pewno spotka go za to drobna kara, nie będzie ona jednak tak wielka jak twoja, w gruncie rzeczy to jeszcze dziecko, które w przeciwieństwie do co poniektórych nie jest w pełni świadome tego co robi.
Obserwowanie jak w kilka chwil wściekłość jednego rozmówcy przeradza się w euforię drugiego pewnie dla kogoś obcego było by bardzo ciekawym zjawiskiem, w moim przypadku widziałem to już tyle razy, że poruszył mnie jedynie temat kar. Matthew potrafił wykończyć swoim stoickim spokojem każdego przyzwoitego kota, ale nigdy nie porywał się na karanie zdrajców. No właśnie zdrajców...
Można powiedzieć, że należę do ich grona, jednak działa to również w drugą stronę. Jednocześnie pragnę służyć dobrej sprawie i przesiaduje koło swojego głównego wroga, słuchając jego morderczych zamiarów. W obu przypadkach działam innym na złość. Nie chcący sprawiłem, że słowo "zdrajca" przyległo do mnie na dobre.
- Nie ważne jaka byłaby ta kara, możesz mnie nawet torturować, ale ja się tak łatwo nie poddam - syczał zawzięcie młodszy kocur.
- Kalypso, muszę z nim porozmawiać w cztery oczy. Byłbym wielce rad gdybyś na moment wyszedł i oznajmił Ash'owi, że ma trzymać swojego brata z dala od Lore - oznajmił łagodnie Matt by nie czekając na moje wyjście ponownie zacząć pożerać rudego wzrokiem.
Byłem szczerze ciekaw tego do czego się posunie, ale jednocześnie zauważyłem, że jego prośba nie była wcale bezsensowna. Mogłem nawet powiedzieć, że izolacja James'a od innych a zwłaszcza uczennicy Kruczej Mgły była nader wskazana. Wyszedłem z legowiska przywódcy i skierowałem się ku wyjściu z obozu. Teren bezgwiezdnych z praktycznie wszystkich stron otoczony był wytrzymałym ogrodzeniem ze srebrnego, ciężkiego materiału, który przez swoje ostre krawędzie potrafił mocno skrzywdzić nieostrożne koty, ale również potencjalnych uciekinierów. Otoczenie to sprawiało, że po mimo tego iż znałem wyjście czułem się jak w klatce.
Zanim dotarłem do znajomego po drodze natknąłem się na grupę samic, które żywo dyskutowały o tym "uroczym rudzielcu" ich zachowanie było dla mnie co najmniej niezrozumiałe, co ten kocur takiego w sobie miał? Byłem pewny, że dowiedziawszy się o tym co się teraz z nim dzieje nic w związku z tą informacją by nieuczyniły. Obeszłem je szerokim łukiem i wróciłem do poszukiwań strażnika. Znalazłem go dopiero o zmroku, muszę przyznać, że nie spieszyłem się, ale w każdym razie myślałem, że szybciej się z tym uwinę.
Ash rozmawiał o czymś z Jamesem, który wydawał się znudzony treścią słów starszego brata. Z tego co zdołałem usłyszeć nim na mój widok obaj zamilkli chodziło o odebranie przez kociaka prawdy zdradzonej mu przez Huntera.
- Nie chciałbym wam przeszkadzać, ale muszę zamienić z tobą parę zdań - zwróciłem się bezpośrednio do kocura.
- Nie ma problemu, wrócimy do tego później James.
Wojownik nieudolnie prubował ukryć zaniepokojenie przybierając przekonywujący wyraz twarzy, ale udało mu się stworzyć na niej jedynie coś w postaci grymasu.
- Kalypso... ja nie mogłem go powstrzymać - powiedział niespokojnie przewidując w jakiej sprawie sie do niego zwróciłem.
- W porządku, wiem, że to nie twoja wina. Ja również popełniłem ten błąd, powierzenie takiego zadania kociakom było bardzo ryzykowne. W każdym bądź razie jeżeli nie chcesz pogorszyć sytuacji, powinieneś wytłumaczyć to bratu i ograniczyć jego kontakt z innymi - oznajmiłem zachowując powagę, a przynajmniej jej część. W rzeczywistości byłem równie zaniepokojony co on lecz okazanie tego byłoby z mojej strony niestosowne zwłaszcza jeśli chciałem podnieść go na duchu.
Ash odetchnął z ulgą i wysilił się na delikatny uśmiech.
- Zrobię co w mojej mocy.
- Mam taką nadzieję.

- To do jutra.
Uniosłem w jego stronę głowę i szykowałem się do odejścia kiedy do moich uszu dotarł głos pewnego członka klanu.
- Więc to prawda - zobaczyłem wyłaniającą się z mroku, rudą kotkę - Szczerze mówiąc myślałam, że plotki o tym co zrobił James nie są prawdziwe.
- A jednak - westchnąłem, patrząc w jej brązowe oczy.
- Uszy do góry! Nie sądzę, by wiele to zmieniło. Ten uczeń jest wyjątkowo wyrozumiały, poza tym wydaje mi się, że ma dość oleju w głowie aby utrzymać język za zębami - oznajmiła radośnie. Jej pocieszenie od razu na mnie zadziałało, może to właśnie tak czują się te wszystkie kotki "zakochane" w naszym nowym więźniu? Na samą myśl o tym z moich ust wyrwał się cichy chichot.
- Może rzeczywiście masz rację, a ja tylko niepotrzebnie się przejmuję, ale co jeśli-
- Nie myśl o tym. Będzie dobrze, rozumiesz?
Jej smutny wzrok rozwiał moje wszelkie obawy, zaskakujące było to jak bardzo każde jej słowo mogło na mnie wpłynąć i zmienić moje dotychczasowe przemyślenia.
- Jasne.
Siedzieliśmy przez moment w ciszy napawając się urokiem wieczornego nieba. Było w nim coś pięknego, hipnotyzującego, a jednocześnie mrocznego...
- Byłam chwilę temu przy tej kotce z północy, Raven tak? - jej oświadczenie szczerze mnie zdziwiło, nie mogłem doszukać się sensu jej wizyty u owej samicy. Lekarstwo, które jej podała nie wymagało większego naboru pracy, więc mogła spokojnie żyć dalej nie przejmując się zielonooką co w gruncie rzeczy biorąc pod uwagę ogłoszenie Matthewa było niebezpieczne.
- Tak. Dlaczego to zrobiłaś?
- Chciałam sprawdzić jak się miewa, porozmawiałyśmy chwilę. Jest naprawdę... ciekawa
- To znaczy?
- Nie powinnam oceniać innych po pierwszym spotkaniu, ale wydaje mi się strasznie chłodna i zamknięta w sobie.
- Została porwana, no cóż raczej nie jest tym faktem zachwycona.
- Och nie oto chodzi. Doskonale rozumiem jak się czuje... to znaczy może nie doskonale, w końcu nigdy nikt mi czegoś takiego nie zrobił, ale mogę sobie to wyobrazić. Po prostu ona wygląda tak jakby już pogodziła się z myślą, że tutaj zostanie. Może to głupie, ale w moim mniemaniu powinniście bardziej się na niej skupić, zazwyczaj takie tajemnicze osoby mają najgorsze zamiary - powiedziała szybko, przymykając oczy.
Miałem ochotę się roześmiać, wyglądało to tak jakby Wendy mnie przed nią ostrzegała. Mój entuzjazm zniknął gdy bardziej się nad tym zastanowiłem. Krucza Mgła rzeczywiście mimo swojej początkowej niechęci, którą w otwarty sposób wyrażała, teraz stała się nader spokojna i jedynie od czasu do czasu posyłała nam lodowate spojrzenia. Mógłbym przypuszczać, że było to spowodowane pojawieniem się Huntera, jednak opcja ta nie była zbyt przekonująca biorąc pod uwagę to, że z nim również potrafiła się nieźle posprzeczać. Żeby kompletnie nie stracić głowy pozostawało mi przypuszczać, że samica w głębi duszy wie, że nie chcemy dla niej źle i zamierza współpracować, ale ten wymysł nawet dla mnie był zbyt piękny aby mógł się spełnić. Było w niej coś mrocznego - spojrzałem z powrotem na niebo - ale również pięknego i hipnotyzującego...
Tymczasem ruda kotka ostrożnie wtuliła się we mnie i nie widząc żadnego protestu cicho zamruczała.
- Spadająca gwiazda - wymamrotała, uważnie obserwując śnieżnobiałą plamkę mknącą po niebie. Nie było to co prawda wspomniane przez nią zjawisko, a płatek jakiegoś małego kwiatka, jednak postanowiłem nie psuć jej entuzjazmu.
- Powinnaś odpocząć - stwierdziłem jedynie owijając nas swoim ogonem i samemu zamykając ślepia.

1816 słów • Kalypso zyskuje 18 pkt.


Od Bursztynowej Pręgi CD Kalypso & Krucza Mgła


Narracja pierwszoosobowa


Lovely


Wczoraj nie miałem treningu z James'em. Chodziłem z Ash'em wokół obozu, powiedział, że jeśli przekroczę granice które mi pokazał srogo tego pożałuje. Co mnie to obchodzi...?
Wczorajszy dzień minął mi szybko, teren który bezgwiezdni wyznaczyli sobie jako obóz i za razem mi jako więzienie nie był tak mały ani przytulny jak nasz. Wydawało mi się, że Krucza wogóle nie zamierza współpracować, chce tu zostać, bo samej nie uda się jej uciec, chyba, że pomoże jej ktoś inny... Kalypso. Na swój sposób jest zdrajcą, choć ja też nie byłbym lojalny wobec takiego klanu...
Jest strasznie wybiurczy, lubi Kruczą i chce jej pomóc, a ja nic go nie obchodzę, jakie to niesprawiedliwe... Ale ja się stąd wydostanę, nie ma innej opcji.
Dziś od rana byłem na nogach. Kalypso i jeszcze jakaś inna kotka przyszli zająć się Raven, a Ash wyprowadził mnie z lepianki i poprowadził przez obóz. Kiedy szedłem za nim, zacząłem rozglądać się po tubylcach, których wczoraj miałem lub nie miałem szczęścia spotkać.
Spojrzałem w lewo i napotkałem spojrzenie szylkretowej kotki.
- Popatrzył na mnie! Popatrzył na mnie! - pisnęła.
Zmieszany postanowiłem sprawdzić stan moich łap.
Czułem na sobię spojrzenie wielu bezgwiezdnych samic i szepty.
- Ale przystojny!
- Spojrzał na mnie!
- Nie macie u niego szans!
- Wczoraj mi się oświadczył! - jedna przesadziła.
- Co!? Nie ujdzie ci to na sucho!
Kotki chyba rzuciły się na siebie, ale w każdym razie ja tego nie zauważyłem, Szedłem z Ash'em do legowiska na skraju obozu. Czy ja naprawdę jestem aż tak przystojny?
- Masz szczęście. - mruknął.
- Co!? - zdziwiłem się.
- To Snowi, jest naprawdę śliczna, a ty jej się podobasz.
- Też mi coś, Snowi, ja już mam partnerkę. - Miałem na myśli Otchłań, ale znałem kotkę, która podobała mi się bardziej, pomimo, że do Morskiej była bardzo podobna zarówno z wyglądu, jak i z charakteru...
Skarciłem się w myślach, to bezsens, nie mam u niej szans, nienawidzi mnie, poza tym, jestem na straconej pozycji przez mój Klan... Mam Otchłań, jest cudowna...
Porzuciłem rozmyślania na temat spraw sercowych i zająłem się rzeczywistością.

Legowisko do którego weszliśmy również było podobne do lepianki. Siedział w nim James i wyraźnie na mnie czekał.
- Cześć! - zerwał się na równe łapy. - Ash powiedział, że mogę ci zadać kilka pytań!
Przez chwilę chciałem rzucić się na kocura jednak opanowałem wściekłość.
Tu był mały kociak i czym sobię zawinił, żeby oglądać takie sceny...?
Pomimo wielu nie zabliźnionych ran, nikt nie zajmował się mną tak jak Kruczą, dlatego nauczyłem się sam sobie z tym radzić. Zacząłem nie zwracać uwagi na ból, według kodeksu wojownika, powinienem bronić mój Klan do ostatniej kropli krwi. A szkolenie ich uczniów i przekazywanie im informacji mogą bardzo źle wpłynąć na Thiar. Ambicje mam po ojcu. Moja matka jest potomkinią pieszczocha, ale o ironio, sławnego. Nazywał się Ognista Gwiazda. Jestem również dalekim potomkiem Thiara, w tym rodzie było już kilka przywódców w śród nich on sam, Ciemna Gwiazda, Błękitna Gwiazda, i jeszcze kilka innych. Większość kotów które nie były przywódcami, ani medykami zostawało zastępcami, lub po prostu wiodło szczęśliwe życie rodzinne.
Jednak wracając do tematu, miałem po prostu potencjał i ogrom dobrych cech.
- Jeśli odpowiesz zgodnie z prawdą, powiem ci coś o nas. - szepnął Ash.
Spojrzałem na niego i przytaknąłem, ale wiedziałem, że nie zamierzam zdradzać sekretów Klanu Zachodu.
- Hunter...? - mały wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem nieprzytomnym wzrokiem. - Mogę zadać ci kilka pytań?
- Jasne.
- W jakim mieszkałeś Klanie?
- W Klanie zachodu. - uśmiechnąłem się miło.
- A... ci wojownicy z tego klanu, w czym są dobrzy?
- Świetnie walczą, nie mamy sobie równych, ale jesteśmy też bardzo dobrzy w polowaniu. - nie była to do końca prawda, bo w polowaniu nie mieli sobie równych, a w walce byli bardzo dobrzy, ale ja świetnie walcze, więc mogę łatwo wmówić brązowemu, że wszyscy wojownicy Thiaru potrafią to genialnie. 

- No to, Jak ma się twój przywódca?
- Dobrze, w walce nie odniósł dużych obrażeń, a teraz jest już całkiem zdrowy. - nie dość, że moich ust bez problemu wypełzły kolejne kłamstwa, dobrze wiedziałem, że to wcale nie pytania tego kociaka, tylko przygotowane przez wojowników.
- Aaa, jak to się stało, że tu jesteś? - nieśmiało zapytał kociak, a Ash rzucił mi przerażone spojrzenie. To już nie było ich pytanie, to było szczere pytanie Jamesa, który z okazji wypytywania mnie, chciał też dowiedzieć się czegoś co go obchodziło. Nie zamierzałem pójść Bezgwiezdnymi na rękę. Niech ten kociak pozna prawdę, nie będę bardzo zagłębiać się w szczegóły, by go nie wystraszyć ani do siebie nie zrazić, jednak nie zamierzałem przemilczeć tej kwestii czy skłamać.
- Zostałem porwany by cię uczyć. - uniosłem brwi.
Kociak zmierzył mnie kilka razy podejrzliwym wzrokiem, a potem przerzucił się na Ash'a.
- Co to ma znaczyć? - spytał jakby był jego przywódcą, albo chociaż mentorem.
- Otóż to, Hunter i Raven, nie pochodzą stąd, dlatego byście mogli ich poznać, musieliśmy ich zwinąć. A teraz zmykaj, braciszku.
Kociak wybiegł z legowiska z radosną miną, nie zrobiło to na nim zbyt dużego wrażenia, za łagodnie to ująłem, mogłem opisać mu, jak jego starszy brat skacze na mnie i zbija mnie z łap, jak mnie rani... A ja jego, jestem dumny z tej zemsty...
- Dlaczego to powiedziałeś!? - naskoczył na mnie brązowy.
- Zrobiłem to, co uważałem za słuszne. - powiedziałem spokojnie.
- I to uważałeś za słuszne!?
- Tak, powiedziałeś, że jeśli będę odpowiadał zgodnie z prawdą, powiesz mi coś o was, więc stwierdziłem, że lepiej mu to powiedzieć, byś nie miał się czego doczepić, a więc słucham. - ułożyłem się na ziemi i podwinąłem pod siebię tylne łapy, wiedziałem, że wyprowadzam Ash'a z równowagi i cieszyło mnie to.
Kocur powoli zaczął się uspokajać.
- Masz cztery pytania, tyle ile zadał James.
- Jasne. - mruknąłem. - A więc po pierwsze, czy jesteś wtajemniczony w plany swojego przywódcy?
- Nie, Matthew, nie ufa zbyt wielu w takim stopniu, aby zdradzać szczegóły swoich planów.
- Czy zamierzacie porywać następnych wojowników?
- Raczej jeśli twoja uczennica wytropiła cię i przekazała wszystkim co widziała i słyszała, nie będzie to proste, z tego co wiem na razie robimy sobię z tym przerwę. - Wiedział? Chociaż szczerze mówiąc, nie przyglądałem się czy ktoś widzi Rose, lub słyszy jak do niej krzyczę, byłem cały we krwi, najobrzydliwsze jest to, że nie tylko swojej, desperacko szukałem deski ratunku, pewny swojej śmierci. Klan gwiazdy jest nieobliczalny, żyje i moja rola jest inna, niż kiedykolwiek bym się spodziewał.
- Nikt się nie sprzeciwia temu całemu Matthew'owi?
- Są i tacy, ale jest również kilku, którzy trzymają jego stronę i nikt nie postawi im się otwarcie.
- I czwarte... Czemu z tąd nie uciekniesz?
- Że co!? Jak to!?
- Nooo, odniosłem wrażenie, że nie za bardzo ci się tu podoba, no i nie zgadzasz się ze swoim przywódcą, mógłbyś zostać samotnikiem.
- To nie takie proste, jak myślisz. Potrzebuje społeczności, by zaistnieć, sam nie dał bym sobie rady.
- Eee, może znajdź sobie inny Klan...?
- Nie jestem tak tępy jak myślisz, dobrze wiem, że chcesz zwiać razem ze mną do domu.
- Eureka. - zauważyłem i wyszedłem z lepianki, nie zwracając uwagi na to, że miałem się go pilnować.
Poszedł za mną by dalej grać wzorowego strażnika, ale szybko zapatrzył się na Snowi, która z koleji gapiła się na mnie, ja chce już do Kruczej! Niby nienawidzi mnie, ale jest tu jedynym osobą, której ufam, czego nie mogę powiedzieć o niej, jak nie zaufamy sobie, to zaufamy tym, od których zamierzamy się uwolnić! Bez sensu.
Z totalnie ignorujoncym mnie Ash'em wszedłem do lepianki, Krucza jak by na mnie czekała, podniosła się z legowiska. Zamieniła kilka słów z brązowym na temat gojących się ran. Chyba się zamyśliłem, bo po chwili samiec wyszedł, a ja napotkałem kpiące spojrzenie Raven. Przez chwilę, miałem wrażenie, że zamieni się w Otchłań i przemówi jej pięknym głosem, ale to tylko złudzenie. 

- Jak minął dzień kociaku? - wymusiła się na lekko towarzyski uśmiech.
Spojrzałem na nią krzywo i nic nie powiedziałem, jednak po chwili przypomniałem sobię, że musi choć trochę mi zaufać.
- Byłem u Jamesa i zadawał mi pytania, które kazali mu powiedzieć. 
- I ja tak miałam - powiedziała obojętnie. - a co z tymi kotkami?
- A, tamtymi...no wiesz, bezgwiezdni, po nich można spodziewać się wszystkiego - próbowałem wybrnąć z sytuacji. - widziałaś tą akcje?
- Tia... - Krucza wywróciła oczami. - A jak tam jest?
- Że na zewnątrz? - Raven przytaknęła. - hmmm... Mają duży obóz, przynajmniej Thiar nie ma aż tak dużego, i to nie jedyna "lepianka".
Ułożyłem się na ziemi i podwinąłem łapy pod siebie. Nie miałem najmniejszej ochoty się stąd ruszać. Przez chwilę poczułem się jak bezbronny kociak, chciałem wtulić się w ciepły bok Miętowego Kwiatu - mojej matki, i zasnąć, jednak ledwo zdążyłem pomyśleć jakie to nie przyjemne uczucie i jaki jestem bez radny na tle zaistniałych wydarzeń, wróciłem na ziemię i na szczęście w porę zauważyłem, że do oka wpadło mi trochę piasku, szybko za mrugałem kilka razy.
Było dopiero popołudnie, ale resztę dnia miałem spędzić w norze. Ash przyniósł nam coś do jedzenia, jako, że byliśmy im potrzebni, a przynajmniej ja od porwania jeszcze nic nie jadłem. Postarałem się zasnąć, co zdało się na marne. Spojrzałem na Kruczą, która leżała zamyślona.
- Nie martw się. - mruknąłem. Przysunąłem się do niej i wtuliłem w jej sierść. Kotka uniosła wysoko brwi ale nic nie powiedziała. Przez chwilę próbowała odepchnąć mnie jednak nie pozwalały jej na to rany, przez które każdy ruch sprawiał jaj ból.
W końcu uspokoiła się i tylko leżała z miną  ,,spadaj debilu".
Eh! Czemu ona musi być moim wrogiem!? Bezsens!
Wstałem i pod jej czujnym wzrokiem obeszłem lepiankę.
- Nie przejmuj się, też cię nienawidzę. - powiedziałem z ironiczną miną, po czym ułożyłem się w najdalszym koncie legowiska, zarazem moim ulubionym.
- Matthew chce cię widzieć - Kalypso wszedł do lepianki i spojrzał na mnie ukrywając zaniepokojenie.
- Aha. - Uniosłem brwi i czujnie przyjrzałem się przybyszowi nie zamierzając wstawać.
- Podobno dużo powiedziałeś Ash'owi i łatwo wyciągnie z ciebie więcej... Ale tak na serio to ty chyba kłamałeś i dalej zamierzasz to robić? - kontynuował.
Przytaknąłem nieznacznie i razem z Kalypso wyszłem z lepianki.
Ja to mam pecha, a powinienem być przy Otchłani, ciężko się przyznać, ale momentami o niej zapominałem...ciekawe czy Klan zachodu nadal pamięta o mnie...


<Kalypso? Krucza Mgło?>


1654 słowa • Bursztynowa Pręga zyskuje 16 pkt.


Od Liliowego Sierpa CD Płomienne Pióro


Narracja pierwszoosobowa
*czas - dzień zebrania*

Dobry przyjaciel to ten, który wskoczy za Tobą do wody nawet jeśli nie umie pływać

Przeklinałam w duchu opatrzność lub jak kto woli "Klan Gwiazdy" za to co się stało. Czy naprawdę coś takiego musiało wydarzyć się mi? Płomienne Pióro miała tyle okazji do wpadnięcia sobie w jakąkolwiek tylko dziurę chciała, a wybrała akurat tą! Chociaż biorąc pod uwagę fakt, że ostatni czasy spędzamy ze sobą praktycznie cały dzień szansa na podobny wypadek, w którym moja skromna osoba nie brałaby udziału wydała mi się raczej znikoma - odetchnęłam głęboko próbując stłumić niepokój
- Żyjesz? - zapytałam chociaż wiedziałam, że gdyby kocica była przytomna zaczęłaby mówić mi co powinnam zrobić. Ewentualnie wydarłaby się na mnie o to jaką nieporadną sierotą jestem, to nie tak, że się z tym niezgadzam jednak mam wrażenie, że zielonooka czasami przesadza. Chyba nie może być ze mną tak źle, prawda?
Jeszcze przez parę sekund czekałam z gasnącą nadzieją na odzew po czym postanowiłam wziąść sprawy w swoje łapy.
Co zrobiłam? Nie znałam dobrze terytorium klanu, więc do głowy mi nie przyszło próbować zawrócić i powiadomić kogoś o tym zdarzeniu. W tamtej sytuacji wydawało mi się, że była to jedyne sensowne wyjście z sytuacji co oczywiście prawdą nie było. Genialna ja nie zważając na ryzyko wskoczyłam do tej przeklętej dziury nie wiedząc jak jest głęboka i co lub kogo napotkam na dole. Podobno najgłupsze pomysły przychodzą do nas pod presją, przypomniawszy, a raczej wymyśliwszy sobie to powiedzenia dla własnej wygody stwierdziłam, że będę się go trzymać.
Dół nie był bardzo głęboki, a mój "bohaterski skok" zakończył się jedynie kilkoma zadrapaniami. Mimo wszystko bardzo mnie to zaniepokoiło, rudowłosa rzecz jasna nie spadła na cztery łapy, a skoro zemdlała co uznałam (nie chcąc myśleć o niczym innym...) za jedyną możliwą opcję musiała poważnie się pokaleczyć.
Tunel, w którym się znalazłam oświatlało jedynie blade światło dobiegające z góry, poczekałam chwilę aż moje oczy przywykną do ciemności i rozejżałam się dookoła. Miejsce wydawało się stworzone wręcz idealnie by mogły zmieścić się w nim dorosłe koty. Sklepienie było mocno ubite, a ze ścian sączyła się woda. Tu i ówdzie można było zauważyć mech porastający ziemię, jednak nie to było w tym momencie ważne.
Moja towarzyszka znajdowała się centralnie na środku pomieszczenia. Leżała spokojnie, powoli oddychając, gdyby nie okoliczności na pierwszy rzut oka możnaby było pomyśleć, że śpi. Podeszłam do niej i próbowałam ocenić stan poszkodowanej. Na początku nic specjalnie nie rzuciło mi się w oczy, żadnej rany, żadnej krwi, nic. Wydało mi się to nielogiczne, więc ostrożnie przewróciłam kotkę na drugi bok, dopiero teraz zauważyłam w czym rzecz. Zastępczyni upadła na stertę ostrych kamieni, które solidnie ją zraniły. Z przednich łap sączyła jej się krew, a prawy bok miała rozcięty, jednak na całe szczęście nie była to głęboka rana. Odsunęłam od nas skały lekko raniąc łapy i zebrałam trochę mchu, który podstawiłam pod leżącą. Nie miałam możliwości na zebranie tutejszej wody, z resztą nie wiedziałam czy w ogóle nie była aby trująca, więc własnoręcznie zabrałam się do doprowadzenia kotki do porządku. Starannie wylizałam jej rany, dbając o zatamowanie dopływu krwi. Minęło dobre kilka minut, a może nawet godzin zanim osiągnęłam całkiem satysfakcjonujący rezultat mojej pracy. Z przykrością spojrzałam na jej sierść, jej piękną płomienno rudą sierść, która teraz przez czerwoną substancję zabarwiła się na bliżej nie określony malinowo-miedziany kolor. Ciekawiło mnie czy uda jej się to kiedyś zmyć.
Nie chciałam zapuszczać się w głąb tunelu dopóki Płomienne Pióro się nie obudzi, więc usiadłam obok niej i czekałam, czekałam i czekałam...
Z minuty na minutę znużenie coraz bardziej ogarniało moje ciało, atakowało mięśnie, układ nerwowy i każdą komórkę. Zamknęłam oczy, położyłam się i okryłam swoim puchatym ogonem, nie minęła nawet chwila gdy wpadłam w objęcia Morfeusza.

-•-
- Liliowy Sierpie - ze snu wyrwał mnie czyjś głos, jednak wstałam dopiero gdy ten sam głos wykrzyczał moje imię z dziesięć razy głośniej przy okazji delikatnie (a przynajmniej mój napastnik tak twierdził) wbijając we mnie pazury - CHARLOTTE!
- Płomienne Pióro mogę wiedzieć co ty robisz?  - powiedziałam ziewając - zaraz... Płomienne Pióro! Ty żyjesz!
- Oczywiście, że żyję. Nie takie rzeczy przeżyłam, z resztą dzięki pomocy pewnego kota mogłam szybciej stanąć na nogi - odpowiedziała mi kotka i lekko się uśmiechnęła, za to ja szczerzyłam się jak zakochany kociak gapiąc się na nią jak na jakiegoś Boga. Przestałam dopiero w tedy gdy uświadomiłam sobie nasze położenie.
- Gdzie my właściwie jesteśmy? - zapytałam, a ruda rozejżała się w około i zmarszczyła czoło.
- Tunele bezgwiezdnych. Niedaleko powinno być jakieś wyjście, jednak niepokoi mnie to co na naszym terenie robiła ta dziura. Przechodziłam tędy wiele razy i nigdy jej nie widziałam, ponad to wygląda na to, że to wejście było niedawno używane. Smród niewiernych nadal się tu roznosi.
- Oni to wszystko stworzyli?
- Oczywiście, że nie. Żaden kot nie jest w stanie zrobić czegoś takiego, te szlaki ciągną się praktycznie pod każdym klanem. Bardzo możliwe, że to robota dwunożnych, a bezgwiezdni jedynie ją trochę poprawili i sobie przywłaszczyli - odparła krótkowłosa i poważnie dodała - Nie powinnyśmy tu być, nie chcę nawet myśleć o tym co może się stać jeśli, któryś z nich nas tutaj znajdzie.
- W takim razie musimy szybko się stąd wydostać... Znasz drogę?
- Nie istnieje bezpośrednia ścieżka do naszego klanu, nie licząc tej dziury, jednak nią nie jesteśmy w stanie wyjść. Będziemy musiały wejść na ich teren.
- Tak właściwie nigdy nie powiedziałaś mi gdzie oni mieszkają.
- Sama nie jestem tego do końca pewna, ale istnieją pogłoski, że jest to blisko terytorium Gauerdii. Jeżeli przyszłoby nam tamtędy iść zachowuj się neutralnie, mamy całkiem niezłe relacje z północą, więc tamtejsze koty nie powinny nas zaatakować.
- Jasne.
Zaczełyśmy iść w stronę zagłębienia. Płomienne Pióro robiła to z wyraźnym bólem, uporczywie powłucząc łapami. Musiała zauważyć, że się jej przyglądam, więc przyspieszyła najwyraźniej nie chcąc okazywać słabości.
- Jest Ci bardzo ciężko?
- Nie przejmuj się mną, do wesela się zagoi - powiedziała, a widząc moją nieusatysfakconowaną minę posłała mi przepraszające spojrzenie.

Nie potrafię zliczyć ile czasu minęło od momentu, w którym zaczęłyśmy naszą wędrówkę, tunel ciągnął się prosto raz po raz skręcając to w prawo, to w lewo. Powoli zaczynałam wątpić w to, że kiedykolwiek się stąd wydostaniemy. Moje przypuszczenia na szczęście okazały się błędne, w końcu gdzieś w przeciągu długości drzewa dało się zauważyć blade światło. Musiał już zapaść zmrok. Pobiegłyśmy na tyle szybko na ile mogła sobie pozwolić wyższa kocica i dotarłyśmy do upragnionego wyjścia. Pomimo nocnej pory po tak długim czasie spędzonym w ciemności mimowolnie przez dłuższą chwilę nie mogłam przyzwyczaić się do blasku księżyca. Wciąż stojąc z zamkniętymi oczami miałam zamiar zapytać moją towarzyszkę o miejsce, w którym jesteśmy, ale ta mnie w tym wyprzedziła
- Czyli to prawda... No cóż witam w klanie północy, za odrobiną szczęścia uda nam się przejść niezauważone przez nikogo. Granica między Gauerdią a Ekialdeą jest gdzieś na południowym wschodzie, mam nadzieję, że wszystko się powiedzie.
- A jeśli się nie powiedzie?
- Chciałabym Ci przypomnieć, że masz ze sobą zastępce przywódcy, powinni mnie rozpoznać, nie chcę się chwalić, ale z niektórymi członkami klanu wody jestem nawet całkiem dobrze zaprzyjaźniona. Nie masz się czego obawiać. - powiedziała pewnie kocica.
- Powiedzmy, że Ci ufam.
- I bardzo dobrze, a teraz rusz się i jeśli możesz nie zadawaj pytań.
Trzeba było przyznać, że różnica między krajobrazem na wschodzie, a tym z północy była kolosalna. Łąki i kwiaty zwykle porastające teren Ekialdei zmieniły się w miejsce pełne rzek i jezior. Nawet o tej porze dnia w wodzie słychać było plusk ryb. Gładka tafla odbijała światło gwiazd, co powodowało, że Gauerdia sprawiała wrażenie mitycznej krainy nie z tego świata.
Niestety nic nie jest idealne, mimo uroczego krajobrazu było tu zimno i strasznie mokro. Długie futro z jednej strony nieco mnie ocieplało, a z drugiej mokre bardzo mi ciężyło. Świat jest pełen sprzeczności...
Udało nam się przejść przez obce terytorium bez większych problemów chociaż raz wydawało mi się, że z jednego wzniesienia ktoś nam się przyglądał, uznałam to jednak za zwidy bo w końcu gdyby naprawdę coś takiego miało miejsce osoba ta z pewnością by nas nie przepuściła.
W końcu dotarłyśmy do własnego klanu, ku mojemu zdziwieniu nikogo nie zastałyśmy, ale zdecydowałam nie pytać o to Płomiennego Pióra. Powoli dochodziłam do wniosku, że zadaje za dużo pytań, może to dlatego ją tak bardzo irytuje?
- Cholera jasna zgromadzenie! - krzyknęła nagle zatrzymując się zielonooka
- To coś ważnego?
- Tak i to bardzo, ale w zasadzie nic ciekawego się tam nie dzieje. No cóż Jarzębinowa Gwiazda opowie mi o tym co się działo... - powiedziała uspokoiwszy się, po czym znowu zamarła wlepiając wzrok w jakąś niewyraźną plamę na horyzoncie. Plama zaczęła powoli się zbliżać i odkryłam, że nie był to niewyraźny ślad, a przywódca we własnej osobie.
- Spotkanie się już skończyło? - spytała rudowłosa
- Owszem, jednak bardziej interesuje mnie co wy na klan Gwiazd tu robicie i gdzie do tej pory byłyście. - odparł złotooki
- Później wszystko Ci opowiem, jak wygląda sytuacja wśród innych? - nie dawala za wygraną kocica
- Standardowo, Irysowa Gwiazda nadal trzyma swój klan w odcięciu od świata, a Lśniący przez cały czas żarł się z Burzowym. Ale poza tym dowiedzieliśmy się, że bezgwiezdni zaczęli najeżdżać na pozostałe klany, obawiam się, że nas też w końcu mogą zaatakować - odparł spokojnie lider
- To rzeczywiście niepokojące, a czy "on" coś o mnie może wspominał - spytała nieśmiało kotka co było co najmniej nie w jej stylu i przez to utrzymało mnie w przekonaniu, że musi być to dla niej zarówno ważne jak i w pewnym sensie nieodpowiednie.
- Można powiedzieć, że był o Ciebie zaniepokojony... ale nie powinnaś robić sobie zbytnich nadziei
- Co? Nie, chyba źle się zrozumieliśmy. Dla mnie on jest już skończony, nie obchodzi mnie co sobie o mnie myśli po prostu byłam ciekawa - powiedziała szybko, usprawiedliwiając swoje pytanie. Nie wiedziałam co wywołało u niej taką reakcję, ponieważ nie znałam kota o którym była mowa, ani tego kim dla kocicy on jest. Stałam więc obserwując dwa koty, które najwyraźniej zapomniały o moim istnieniu.
- Wracając, co się z wami działo?
Widząc okazję do "zaistnienia" szybko odpowiedziałam zanim zrobiłaby to Płomienne Pióro.
- Znalazłyśmy dziurę prowadzącą do tunelów bezgwiezdnych i chcąc nie chcąc udało nam się do niej wpaść.
- To brzmi strasznie żenująco, ale to prawda - potwierdziła moją wersję zielonooka - nigdy wcześniej jej nie widziałam myślę, że powinniśmy to zbadać. Ponad to dowiedziałyśmy się, że jedno z wyjść z kanałów położone jest na terenie Gauerdii. Lśniąca Gwiazda jest tego świadomy?
- Rzeczywiście powinniśmy to jak najszybciej wyjaśnić. Co do północy, zapewniam cię, że tamtejsze koty doskonale zdają sobie sprawę z istnienia owej drogi w ich granicach.
Dopiero w tym momencie zwróciłam uwagę na to w jakiej pozycji stoi ruda samica. Starała się ukryć przed przywódcą swoje rany chytrze chowając obolały bok za mną. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie będę mogła robić za jej zasłonę przez wieczność, ale już w tym momencie postanowiłam odstawić ją do medyka choćby miała mnie po tym (jeszcze bardziej niż teraz) znienawidzić.
- Płomienne Pióro jest ranna - oznajmiłam czym wywołałam zaniepokojenie u Jarzębinowej Gwiazdy i pełny pretensji wzrok owej kotki, a żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć jej życie dobitnie odsunęłam się od rannej.
Jej pełna nienawiści mina kiedy próbowała wmówić liderowi, że nic jej nie jest wskazywała na to, że na następnym treningu napewno da mi w kość. W tym momencie jednak postanowiłam się tym nie przejmować.

1843 słowa • Liliowy Sierp zyskuje 18 pkt.

Od Kruczej Mgły CD Kalypso


Narracja pierwszoosobowa

Osoby które były dla nas naprawdę ważne na zawsze takimi pozostaną. Mimo przeciwności losu i braku kontaktu nadal czujemy, że moglibyśmy poświęcić dla nich swe życie i szczęście

Moje wszelkie próby zmycia z siebie pozostałej krwi kończyły się na niczym. Jak bardzo bym się nie starała zamiast sobie pomóc jedynie jeszcze bardziej rozdrapywałam istniejące rany w kontekście zarówno fizycznym jak i psychicznym.
- Pieprzyć to - mruknęłam do siebie i położyłam głowę na posadzce. Intensywny zapach wilgotnej ziemi drażnił moje nozdrza, ale nie przejmowałam się tym. Kątem oka spod uchylonej powieki obserwowałam poczynania Bursztynowej Pręgi. Wojownik siedział w ciszy obserwując wejście do sali, w której przebywaliśmy.
- Wydostanę się stąd. Na pewno mi się uda - powiedział ledwo słyszalnym szeptem.
- Masz w sobie wielkie pokłady nadziei - stwierdziłam, a rudy kot momentalnie odwrócił się w moją stronę.
- Ja muszę uciec, moja rodzina niedługo się powiększy, powinienem być z nimi, a nie tutaj! - odparł rozsypując łapą stos drobnych kamieni leżących obok niego.
W normalnej sytuacji nie podważałam faktu, że jesteśmy wrogami, teraz jednak znajdowaliśmy się w tym samym położeniu i czy tego chcieliśmy czy nie byliśmy, a przynajmniej powinniśmy być po tej samej stronie. Bursztynowooki jednak kolejny raz nieświadomie wbił mi ostrze w serce.
Jego rodzina niedługo się powiększy! Jak cudownie! Był jeszcze młodym wojownikiem, a posiadał już tyle dobra, tyle szczęścia, rodzeństwo, partnerkę, przyjaciół, potomstwo...
Nie wiem co chciał osiągnąć informując mnie o tym i jakiej reakcji się spodziewał, a nawet nie chcę wiedzieć. Zastanawia mnie dlaczego los musi być taki niesprawiedliwy? Jednym daje to czego tych drugich brutalnie pozbawia. Od zawsze kochałam kociaki i nie kryłam się z tym. Pamiętam jak cieszyłam się na wieść, że będę miała rodzeństwo. Później miałam nadzieję na potomstwo, ale wojna to nie był czas na to odpowiedni, potem go całkowicie zabrakło. Wielokrotnie rozmyślałam nad tym jak potoczyłoby się moje życie gdybym jednak urodziła, ale nigdy sobie na nie, nie odpowiadałam bo każdy możliwy scenariusz, który sobie wymyśliłam kończył się tragicznie. Co mi z chwilowej satysfakcji gdy w końcu zobaczyłabym moje wieczne pragnienie pozbawione życia? Myśl o mnie i Szczawiowym Ogonie z gromadką dzieci wydawała mi się odległa i strasznie nierealna, a dzięki temu byłabym w końcu spełniona. Nie mam zamiaru nikogo oszukiwać, nie umiem cieszyć się z cudzego szczęścia, nie czuje smutku widząc innych wypłakujących sobie oczy. Robimy wszystko na co nas stać, poświęcamy się, a życie nigdy nas nie oszczędza, zawsze jest ciężkie.
- Gratulacje - syknęłam odwracając głowę, nie chciałam czuć jego wzroku na sobie oraz by mógł z mojej twarzy cokolwiek odczytać, poza tym bałam się, że znowu się rozkleję. Nigdy nie pozwól by inni zobaczyli, że można cię zranić, słowa, które niegdyś wypowiedział do mnie Lśniąca Gwiazda na stałe wyryły sobie miejsce w mojej pamięci. Starałam się trzymać tej zasady, ale nie zawsze się udawało. Niektórzy twierdzili, że jestem cyniczną, niezrównoważoną egoistką w takich chwilach nie mogłam powstrzymać się od donośnego ogłoszenia takiemu kretynowi, że ja też mam uczucia.
- Dzięki? - odpowiedział niepewnie próbując wyłapać z tonu mojego głosu wszelkie objawy sarkazmu.
Powróciłam myślami do moich wcześniejszych rozmyślań. Ciekawiło mnie jak ma się nasz lider, bądź Akacjowy Zmierzch. Zastanawiałam się czy ten drugi zauważył mój brak i co w związku z tym czuje, myśli. Wydało mi się to nieco samolubne, ale w końcu jesteśmy przyjaciółmi, to całkiem normalne, prawda?
- Potrzebny nam jakiś plan, taktyka - głośno pomyślałam.
- Co proponujesz?
- Dowiesz się w swoim czasie - odparłam, ale tak naprawdę nie miałam ochoty go o tym informować. Każdy z nas powinien działać na własną korzyść, jeśli rudzielec dowiedziałby się o mnie za dużo mógłby to z łatwością wykorzystać na moją szkodę, a do tego nie mogłam dopuścić.

-•-

Kalypso wrócił do nas następnego ranka, a przynajmniej tak mi się wydawało, w istocie na chwilę obecną nie miałam okazji, ani możliwości wyjścia z pieczary. Zielonooki wszedł do środka wyraźnie zdenerwowany.
- "Spiskowanie z wrogami będzie surowo tępione, a każdy kto się tego dopuści poniesie karę śmierci"! - oznajmił donośnie, cytując słowa ich przywódcy, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Widocznie i on nie był zachwycony z przebiegu wczorajszego dnia. Zaraz za nim do środka weszła ruda kotka trzymając w pysku jakieś zielsko, oraz brązowy kocur, który jeśli dobrze pamiętam nazywał się Ash. Poczułam się jak bezbronne zwierzę zamknięte w klatce, eksperyment, jak zwykły przedmiot.
- Jesteśmy dla was aż taką atrakcją? - spytałam pogodnie z fałszywą sympatią.
- Ash przyszedł zabrać Huntera do jego ucznia, a Wendy może pomóc Ci w końcu stanąć na nogi. Naprawdę nie potrzeba nam tu żadnych trupów.
- To trzeba było uważać - warknęłam pod nosem.
- Dlaczego to ja mam zawsze wychodzić? - spytał z urazą Pręga, podczas gdy kocica wraz z breją, którą w tym momencie przeżuwała szła w moją stronę.
- A dlatego, że twoja koleżanka nie może, a jedynym efektem trzymania was podczas nauki w jednym pomieszczeniu będzie trwałe uszkodzenie słuchu wszystkim wokół - sucho odparł zielonooki.
Kocur nic na to nie odpowiedział, a jedynie posłusznie wyszedł. Brązowooka natomiast znalazła się tuż przy mnie, wypluwając substancję i rozpościerając ją łapą po moich ranach, jednym słowem - ohyda. Na początku czułam nieprzyjemne szczypanie, ale później ból przerodził w kojący chłód.
- Dziękuję - burknęłam obserwując jak intensywna czerwień towarzysząca cięciom na moim ciele przeistacza się w delikatny róż.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała przyjaźnie ruda kotka i skierowała się do wyjścia by już za moment zniknąć mi z oczu.
- Powinnaś całkowicie wyzdrowieć mniej więcej za kilka dni, więc pomyślałem, że dzisiaj jedynie się bardziej poznacie. W końcu zyskując szacunek w oczach ucznia będziesz bardziej pomocna - stwierdził Kalypso siadając naprzeciwko mnie.
Widocznie nie miał zamiaru stąd odejść, a rozmowa między mną, a Lore miała być ściśle kontrolowana. Nie obchodziła go moja relacja z uczennicą, chciał przejąć jak najwięcej informacji o Gauerdii.
- Jeżeli chcesz się ode mnie czegoś dowiedzieć wystarczy zapytać. Wykorzystując w tym celu nic nieświadomego kociaka przysięgam ci, że niczego się nie dowiesz.
- To się jeszcze okaże - powiedział pewny siebie wojownik gdy srebrna kotka zaszczyciła nas swoją obecnością. Szybko do nas podbiegła i zajęła miejsce obok samca.
- Kalypso mówił, że mogę Ci dzisiaj zadać kilka pytań jeśli zechcę, zgodzisz się? - spytała entuzjastycznie, patrząc na mnie wyczekująco.
- Naturalnie.
- Super! To może zaczniemy, skąd pochodzisz?
Zdawałoby się, że było to niewinne pytanie, ale by je wypowiedzieć kotka musiała na moment się nad czymś zastanowić. Rzecz jasna nie ona je wymyśliła. Każda jej wypowiedź musiała być solidnie przygotowana już wcześniej, Lore miała być jedynie marionetką w rękach innych. Obiecałam sobie, że nic nie powiem i obietnicy dotrzymam. Początkowo udawałam, że nie usłyszałam pytania, taktyka ta niestety nie mogła ciągnąć się w nieskończoność, więc kiedy po raz piąty z ust ucznia dobiegła ta sama treść postanowiłam wziąć sprawy w swoje łapy.
- Zrobię to jeśli później rolę się odwrócą - szeptem oznajmiłam coraz bardziej zniecierpliwionemu samcowi.
- Niech ci będzie - odpowiedział niechętnie.
- A więc do tej pory mieszkałam w klanie północy.
Kotek widząc, że nareszcie się odezwałam ciągnął dalej.
- Och... słyszałam, że nie jest tam teraz za ciekawie.
Jeszcze czego! Nie wiem co ci kretyni im o nas naopowiadali, ale nie mogłam tego tak zostawić.
- Słoneczko w takim razie dostałaś nieprawdziwe informacje - odparłam łagodnie - W naszym klanie sytuacja ma się naprawdę dobrze.
- No dobrze, a jeśli chodzi o waszego przywódcę? Podobno jest bardzo ranny.
- On ma się już dobrze. Mogłabym nawet powiedzieć, że jest silniejszy niż kiedykolwiek był -  coraz więcej kłamstw bez trudu wydostawało się z moich ust.
Świadomość, że w rzeczywistości wszystko ma się zupełnie inaczej mogłaby zaszkodzić pozostałym. Najwyraźniej udało mi się przekonać małą, ale bury kocur patrzył na mnie próbując ukryć niepokój. Był zdziwiony moimi odpowiedziami, musiały mu się nie zgadzać z tym co już pozyskał. Fakt, że najwyraźniej nie rozumiał tego, że zwyczajnie kłamie postawił mnie w przekonaniu, że albo on jest tak bardzo tępy, albo ze mnie dobry oszust. Kotka zerkała ukradkiem to na samca to na mnie, jakby zastanawiała się czy jeszcze coś powiedzieć. Po kilku minutach wreszcie, niepewnie otworzyła pyszczek.
- Kto ci to wszystko zrobił? - spytała zapewne odnośnie moich ran, a ja widząc przerażoną minę Kalypso nie mogąc ukryć radości, szeroko się uśmiechnęłam. Tego pytania nie było w planie. Mimo wszystko postanowiłam pójść na rękę bezgwiezdnym i odpowiedzieć nie w zgodzie z prawdą, w końcu czym zawinił sobie ten kociak by musiał już teraz słyszeć ode mnie, że osoby z którymi na co dzień żyje są porywaczami i mordercami? Poza tym po cicho liczyłam, że "ratując" zielonookiego zyskam u niego coś w stylu długu.
- Ach to! - oznajmiłam po chwili rzekomego namysłu - To nic takiego, byłam nie ostrożna i natrafiłam na dziki, na szczęście im uciekłam, ale niestety udało im się mnie zranić.
Zdanie to po części było prawdziwe. Kiedyś naprawdę spotkałam się z tymi stworzeniami, które niemalże mnie zabiły. Byłam w trakcie polowania gdy zauważyłam młodego warchlaka, wydawał się samotny i zagubiony, więc postanowiłam pozbawić go życia. Jak się okazało nie był sam, wkrótce z lasu wybiegła locha rzucając się na mnie by obronić swoje dziecko. Jej kły z łatwością by mnie przebiły, więc nie myśląc za wiele wspięłam się na jedno z drzew i przez kilka godzin czekałam aż dzika świnia odejdzie. Nabawiłam się kilku siniaków i w duchu przyrzekłam, że już nigdy nie wejdę sama do lasu, co o ironio! Znów przyniosło mi nieszczęście.
- Myślę, że już wystarczy. Jutro powinnaś mieć już zwyczajną lekcję - odrzekł uspokojony bezgwiezdny, a samiczka szybko uciekła.
- Zrobiłam to co chciałeś, więc teraz twoja kolej - stwierdziłam szybko gdy zostaliśmy sami widząc, że kocur chce coś powiedzieć. Ostatecznie jedynie westchnął dając mi pole do manewru.
- Porwaliście nas nie tylko po to byśmy uczyli wasze potomstwo, chcecie żeby świat was w końcu zauważył czyż nie?
- Dobrze wiesz, że to nie ja pociągam tu za sznurki, ale tak. Mniej więcej o to chodziło.
- Koty odwrócone od wiary, która jest głównym powodem zjednoczenia klanów nie mają szansy na zaistnienie, więc postawiliście na bardziej radykalne środki. Ciekawie, jednak widzę że nie wszyscy się z tym zgadzają, dlaczego nie próbujecie nic z tym zrobić?
- Wiem, że każdy chciałby znać odpowiedź na to pytanie, ale to nie jest tak proste jak myślisz.
- Nie twierdzę, że to proste.
- W każdym razie nasz nowy przywódca jak mogłoby się wydawać nie jest sam. Mimo wszystko są koty, które ślepo w niego wierzą i-
- Na przykład taki ty
- Co takiego?!
- Zauważyłam, że jesteś dla nich kimś ważnym. Ash nawet nie mrugnął gdy kazałeś mu wyprowadzić Bursztynową Pręgę. Przestań  myśleć, że nikt o niczym nie wie.
- Jestem jego zastępcą to fakt, ale jestem również przeciw jego zachowaniu.
- Skoro ktoś taki wybrał cię na zastępcę musiał Ci ufać - ciągnęłam dalej, sprawiając, że samiec coraz bardziej wychodził z siebie. Najwyraźniej temat ten był dla niego niezwykle delikatny, tylko dlaczego?
- TO MÓJ BRAT! Zadowolona?! - warknął, ale widząc, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia uspokoił się.
- Owszem, zastanawia mnie jednak czemu tak bardzo Ci ufa?
- Za młodu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Zmieniło się to gdy dowiedziałem się o jego planach - odpowiedział szykując się do wyjścia.
- Co ty wyprawiasz?
- Lore zadała trzy pytania.
- Zadała CZTERY pytania, jedno nie było w planach, ale jednak! - krzyknęłam gdy w nienaturalnie szybkim tempie znalazł się przy wyjściu. Zawahał się, ale stanął w miejscu nie odwracając się do mnie.
- Mów.
- Czego się obawiasz?
- Co proszę? 
- Co wywołuje u Ciebie lęk, czego się boisz? - doprecyzowałam pytanie widząc jednak, że to nie zrozumienie pytania sprawia mu trudność, a wręcz przeciwnie.
- Nie byłaś z nami szczera, więc ja też nie mam zamiaru - zauważył ruszając przed siebie.
- ZACZEKAJ! Nie podejrzewałam, że myślałeś, że naprawdę powiem to co się dzieje, ale w gruncie rzeczy nie chciałeś również by Lore dowiedziała się co mi zrobiliście, a co za tym idzie kim jesteście.
- Nie miałem się o co martwić. Nie wyjawiłabyś tego.
- W tedy wyglądałeś jakbyś właśnie tego się po mnie spodziewał.
- Nie wiem do czego jesteś zdolna, prawdą jest natomiast to, że na początku źle cię oceniłem.
- Teraz to sobie uświadomiłeś? Ciekawi mnie co o mnie myślisz, może dalej jesteś w błędzie? - spytałam zdając sobie sprawę, że sama nie jestem do końca pewna tego jaka jestem.
Nie udało mi się go dłużej zatrzymać po moich słowach na dobre sobie poszedł. Zostało mi jedynie czekanie na powrót Huntera czy jak go tam nazwali. W przeciwieństwie do mnie raz na jakiś czas może zobaczyć coś poza ziemią i kamykami, które wbijają się w futro. Zastanawiało mnie z kim teraz przebywa, skoro Kalypso stwierdził, że będzie przy mnie i Lore to może Ash również czeka przy nim i "jego" uczniu. Muszę go o to zapytać gdy tylko wróci, mimo wszystko jest moim jedynym źródłem informacji bo po dzisiejszym zajściu nie spodziewam się wyciągnąć czegokolwiek z zielonookiego.

<Kalypso?>

2065 słów • Krucza Mgła zyskuje 20 pkt.