Od Kruczej Mgły CD Kalypso


Narracja pierwszoosobowa

Osoby które były dla nas naprawdę ważne na zawsze takimi pozostaną. Mimo przeciwności losu i braku kontaktu nadal czujemy, że moglibyśmy poświęcić dla nich swe życie i szczęście

Moje wszelkie próby zmycia z siebie pozostałej krwi kończyły się na niczym. Jak bardzo bym się nie starała zamiast sobie pomóc jedynie jeszcze bardziej rozdrapywałam istniejące rany w kontekście zarówno fizycznym jak i psychicznym.
- Pieprzyć to - mruknęłam do siebie i położyłam głowę na posadzce. Intensywny zapach wilgotnej ziemi drażnił moje nozdrza, ale nie przejmowałam się tym. Kątem oka spod uchylonej powieki obserwowałam poczynania Bursztynowej Pręgi. Wojownik siedział w ciszy obserwując wejście do sali, w której przebywaliśmy.
- Wydostanę się stąd. Na pewno mi się uda - powiedział ledwo słyszalnym szeptem.
- Masz w sobie wielkie pokłady nadziei - stwierdziłam, a rudy kot momentalnie odwrócił się w moją stronę.
- Ja muszę uciec, moja rodzina niedługo się powiększy, powinienem być z nimi, a nie tutaj! - odparł rozsypując łapą stos drobnych kamieni leżących obok niego.
W normalnej sytuacji nie podważałam faktu, że jesteśmy wrogami, teraz jednak znajdowaliśmy się w tym samym położeniu i czy tego chcieliśmy czy nie byliśmy, a przynajmniej powinniśmy być po tej samej stronie. Bursztynowooki jednak kolejny raz nieświadomie wbił mi ostrze w serce.
Jego rodzina niedługo się powiększy! Jak cudownie! Był jeszcze młodym wojownikiem, a posiadał już tyle dobra, tyle szczęścia, rodzeństwo, partnerkę, przyjaciół, potomstwo...
Nie wiem co chciał osiągnąć informując mnie o tym i jakiej reakcji się spodziewał, a nawet nie chcę wiedzieć. Zastanawia mnie dlaczego los musi być taki niesprawiedliwy? Jednym daje to czego tych drugich brutalnie pozbawia. Od zawsze kochałam kociaki i nie kryłam się z tym. Pamiętam jak cieszyłam się na wieść, że będę miała rodzeństwo. Później miałam nadzieję na potomstwo, ale wojna to nie był czas na to odpowiedni, potem go całkowicie zabrakło. Wielokrotnie rozmyślałam nad tym jak potoczyłoby się moje życie gdybym jednak urodziła, ale nigdy sobie na nie, nie odpowiadałam bo każdy możliwy scenariusz, który sobie wymyśliłam kończył się tragicznie. Co mi z chwilowej satysfakcji gdy w końcu zobaczyłabym moje wieczne pragnienie pozbawione życia? Myśl o mnie i Szczawiowym Ogonie z gromadką dzieci wydawała mi się odległa i strasznie nierealna, a dzięki temu byłabym w końcu spełniona. Nie mam zamiaru nikogo oszukiwać, nie umiem cieszyć się z cudzego szczęścia, nie czuje smutku widząc innych wypłakujących sobie oczy. Robimy wszystko na co nas stać, poświęcamy się, a życie nigdy nas nie oszczędza, zawsze jest ciężkie.
- Gratulacje - syknęłam odwracając głowę, nie chciałam czuć jego wzroku na sobie oraz by mógł z mojej twarzy cokolwiek odczytać, poza tym bałam się, że znowu się rozkleję. Nigdy nie pozwól by inni zobaczyli, że można cię zranić, słowa, które niegdyś wypowiedział do mnie Lśniąca Gwiazda na stałe wyryły sobie miejsce w mojej pamięci. Starałam się trzymać tej zasady, ale nie zawsze się udawało. Niektórzy twierdzili, że jestem cyniczną, niezrównoważoną egoistką w takich chwilach nie mogłam powstrzymać się od donośnego ogłoszenia takiemu kretynowi, że ja też mam uczucia.
- Dzięki? - odpowiedział niepewnie próbując wyłapać z tonu mojego głosu wszelkie objawy sarkazmu.
Powróciłam myślami do moich wcześniejszych rozmyślań. Ciekawiło mnie jak ma się nasz lider, bądź Akacjowy Zmierzch. Zastanawiałam się czy ten drugi zauważył mój brak i co w związku z tym czuje, myśli. Wydało mi się to nieco samolubne, ale w końcu jesteśmy przyjaciółmi, to całkiem normalne, prawda?
- Potrzebny nam jakiś plan, taktyka - głośno pomyślałam.
- Co proponujesz?
- Dowiesz się w swoim czasie - odparłam, ale tak naprawdę nie miałam ochoty go o tym informować. Każdy z nas powinien działać na własną korzyść, jeśli rudzielec dowiedziałby się o mnie za dużo mógłby to z łatwością wykorzystać na moją szkodę, a do tego nie mogłam dopuścić.

-•-

Kalypso wrócił do nas następnego ranka, a przynajmniej tak mi się wydawało, w istocie na chwilę obecną nie miałam okazji, ani możliwości wyjścia z pieczary. Zielonooki wszedł do środka wyraźnie zdenerwowany.
- "Spiskowanie z wrogami będzie surowo tępione, a każdy kto się tego dopuści poniesie karę śmierci"! - oznajmił donośnie, cytując słowa ich przywódcy, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Widocznie i on nie był zachwycony z przebiegu wczorajszego dnia. Zaraz za nim do środka weszła ruda kotka trzymając w pysku jakieś zielsko, oraz brązowy kocur, który jeśli dobrze pamiętam nazywał się Ash. Poczułam się jak bezbronne zwierzę zamknięte w klatce, eksperyment, jak zwykły przedmiot.
- Jesteśmy dla was aż taką atrakcją? - spytałam pogodnie z fałszywą sympatią.
- Ash przyszedł zabrać Huntera do jego ucznia, a Wendy może pomóc Ci w końcu stanąć na nogi. Naprawdę nie potrzeba nam tu żadnych trupów.
- To trzeba było uważać - warknęłam pod nosem.
- Dlaczego to ja mam zawsze wychodzić? - spytał z urazą Pręga, podczas gdy kocica wraz z breją, którą w tym momencie przeżuwała szła w moją stronę.
- A dlatego, że twoja koleżanka nie może, a jedynym efektem trzymania was podczas nauki w jednym pomieszczeniu będzie trwałe uszkodzenie słuchu wszystkim wokół - sucho odparł zielonooki.
Kocur nic na to nie odpowiedział, a jedynie posłusznie wyszedł. Brązowooka natomiast znalazła się tuż przy mnie, wypluwając substancję i rozpościerając ją łapą po moich ranach, jednym słowem - ohyda. Na początku czułam nieprzyjemne szczypanie, ale później ból przerodził w kojący chłód.
- Dziękuję - burknęłam obserwując jak intensywna czerwień towarzysząca cięciom na moim ciele przeistacza się w delikatny róż.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała przyjaźnie ruda kotka i skierowała się do wyjścia by już za moment zniknąć mi z oczu.
- Powinnaś całkowicie wyzdrowieć mniej więcej za kilka dni, więc pomyślałem, że dzisiaj jedynie się bardziej poznacie. W końcu zyskując szacunek w oczach ucznia będziesz bardziej pomocna - stwierdził Kalypso siadając naprzeciwko mnie.
Widocznie nie miał zamiaru stąd odejść, a rozmowa między mną, a Lore miała być ściśle kontrolowana. Nie obchodziła go moja relacja z uczennicą, chciał przejąć jak najwięcej informacji o Gauerdii.
- Jeżeli chcesz się ode mnie czegoś dowiedzieć wystarczy zapytać. Wykorzystując w tym celu nic nieświadomego kociaka przysięgam ci, że niczego się nie dowiesz.
- To się jeszcze okaże - powiedział pewny siebie wojownik gdy srebrna kotka zaszczyciła nas swoją obecnością. Szybko do nas podbiegła i zajęła miejsce obok samca.
- Kalypso mówił, że mogę Ci dzisiaj zadać kilka pytań jeśli zechcę, zgodzisz się? - spytała entuzjastycznie, patrząc na mnie wyczekująco.
- Naturalnie.
- Super! To może zaczniemy, skąd pochodzisz?
Zdawałoby się, że było to niewinne pytanie, ale by je wypowiedzieć kotka musiała na moment się nad czymś zastanowić. Rzecz jasna nie ona je wymyśliła. Każda jej wypowiedź musiała być solidnie przygotowana już wcześniej, Lore miała być jedynie marionetką w rękach innych. Obiecałam sobie, że nic nie powiem i obietnicy dotrzymam. Początkowo udawałam, że nie usłyszałam pytania, taktyka ta niestety nie mogła ciągnąć się w nieskończoność, więc kiedy po raz piąty z ust ucznia dobiegła ta sama treść postanowiłam wziąć sprawy w swoje łapy.
- Zrobię to jeśli później rolę się odwrócą - szeptem oznajmiłam coraz bardziej zniecierpliwionemu samcowi.
- Niech ci będzie - odpowiedział niechętnie.
- A więc do tej pory mieszkałam w klanie północy.
Kotek widząc, że nareszcie się odezwałam ciągnął dalej.
- Och... słyszałam, że nie jest tam teraz za ciekawie.
Jeszcze czego! Nie wiem co ci kretyni im o nas naopowiadali, ale nie mogłam tego tak zostawić.
- Słoneczko w takim razie dostałaś nieprawdziwe informacje - odparłam łagodnie - W naszym klanie sytuacja ma się naprawdę dobrze.
- No dobrze, a jeśli chodzi o waszego przywódcę? Podobno jest bardzo ranny.
- On ma się już dobrze. Mogłabym nawet powiedzieć, że jest silniejszy niż kiedykolwiek był -  coraz więcej kłamstw bez trudu wydostawało się z moich ust.
Świadomość, że w rzeczywistości wszystko ma się zupełnie inaczej mogłaby zaszkodzić pozostałym. Najwyraźniej udało mi się przekonać małą, ale bury kocur patrzył na mnie próbując ukryć niepokój. Był zdziwiony moimi odpowiedziami, musiały mu się nie zgadzać z tym co już pozyskał. Fakt, że najwyraźniej nie rozumiał tego, że zwyczajnie kłamie postawił mnie w przekonaniu, że albo on jest tak bardzo tępy, albo ze mnie dobry oszust. Kotka zerkała ukradkiem to na samca to na mnie, jakby zastanawiała się czy jeszcze coś powiedzieć. Po kilku minutach wreszcie, niepewnie otworzyła pyszczek.
- Kto ci to wszystko zrobił? - spytała zapewne odnośnie moich ran, a ja widząc przerażoną minę Kalypso nie mogąc ukryć radości, szeroko się uśmiechnęłam. Tego pytania nie było w planie. Mimo wszystko postanowiłam pójść na rękę bezgwiezdnym i odpowiedzieć nie w zgodzie z prawdą, w końcu czym zawinił sobie ten kociak by musiał już teraz słyszeć ode mnie, że osoby z którymi na co dzień żyje są porywaczami i mordercami? Poza tym po cicho liczyłam, że "ratując" zielonookiego zyskam u niego coś w stylu długu.
- Ach to! - oznajmiłam po chwili rzekomego namysłu - To nic takiego, byłam nie ostrożna i natrafiłam na dziki, na szczęście im uciekłam, ale niestety udało im się mnie zranić.
Zdanie to po części było prawdziwe. Kiedyś naprawdę spotkałam się z tymi stworzeniami, które niemalże mnie zabiły. Byłam w trakcie polowania gdy zauważyłam młodego warchlaka, wydawał się samotny i zagubiony, więc postanowiłam pozbawić go życia. Jak się okazało nie był sam, wkrótce z lasu wybiegła locha rzucając się na mnie by obronić swoje dziecko. Jej kły z łatwością by mnie przebiły, więc nie myśląc za wiele wspięłam się na jedno z drzew i przez kilka godzin czekałam aż dzika świnia odejdzie. Nabawiłam się kilku siniaków i w duchu przyrzekłam, że już nigdy nie wejdę sama do lasu, co o ironio! Znów przyniosło mi nieszczęście.
- Myślę, że już wystarczy. Jutro powinnaś mieć już zwyczajną lekcję - odrzekł uspokojony bezgwiezdny, a samiczka szybko uciekła.
- Zrobiłam to co chciałeś, więc teraz twoja kolej - stwierdziłam szybko gdy zostaliśmy sami widząc, że kocur chce coś powiedzieć. Ostatecznie jedynie westchnął dając mi pole do manewru.
- Porwaliście nas nie tylko po to byśmy uczyli wasze potomstwo, chcecie żeby świat was w końcu zauważył czyż nie?
- Dobrze wiesz, że to nie ja pociągam tu za sznurki, ale tak. Mniej więcej o to chodziło.
- Koty odwrócone od wiary, która jest głównym powodem zjednoczenia klanów nie mają szansy na zaistnienie, więc postawiliście na bardziej radykalne środki. Ciekawie, jednak widzę że nie wszyscy się z tym zgadzają, dlaczego nie próbujecie nic z tym zrobić?
- Wiem, że każdy chciałby znać odpowiedź na to pytanie, ale to nie jest tak proste jak myślisz.
- Nie twierdzę, że to proste.
- W każdym razie nasz nowy przywódca jak mogłoby się wydawać nie jest sam. Mimo wszystko są koty, które ślepo w niego wierzą i-
- Na przykład taki ty
- Co takiego?!
- Zauważyłam, że jesteś dla nich kimś ważnym. Ash nawet nie mrugnął gdy kazałeś mu wyprowadzić Bursztynową Pręgę. Przestań  myśleć, że nikt o niczym nie wie.
- Jestem jego zastępcą to fakt, ale jestem również przeciw jego zachowaniu.
- Skoro ktoś taki wybrał cię na zastępcę musiał Ci ufać - ciągnęłam dalej, sprawiając, że samiec coraz bardziej wychodził z siebie. Najwyraźniej temat ten był dla niego niezwykle delikatny, tylko dlaczego?
- TO MÓJ BRAT! Zadowolona?! - warknął, ale widząc, że nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia uspokoił się.
- Owszem, zastanawia mnie jednak czemu tak bardzo Ci ufa?
- Za młodu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Zmieniło się to gdy dowiedziałem się o jego planach - odpowiedział szykując się do wyjścia.
- Co ty wyprawiasz?
- Lore zadała trzy pytania.
- Zadała CZTERY pytania, jedno nie było w planach, ale jednak! - krzyknęłam gdy w nienaturalnie szybkim tempie znalazł się przy wyjściu. Zawahał się, ale stanął w miejscu nie odwracając się do mnie.
- Mów.
- Czego się obawiasz?
- Co proszę? 
- Co wywołuje u Ciebie lęk, czego się boisz? - doprecyzowałam pytanie widząc jednak, że to nie zrozumienie pytania sprawia mu trudność, a wręcz przeciwnie.
- Nie byłaś z nami szczera, więc ja też nie mam zamiaru - zauważył ruszając przed siebie.
- ZACZEKAJ! Nie podejrzewałam, że myślałeś, że naprawdę powiem to co się dzieje, ale w gruncie rzeczy nie chciałeś również by Lore dowiedziała się co mi zrobiliście, a co za tym idzie kim jesteście.
- Nie miałem się o co martwić. Nie wyjawiłabyś tego.
- W tedy wyglądałeś jakbyś właśnie tego się po mnie spodziewał.
- Nie wiem do czego jesteś zdolna, prawdą jest natomiast to, że na początku źle cię oceniłem.
- Teraz to sobie uświadomiłeś? Ciekawi mnie co o mnie myślisz, może dalej jesteś w błędzie? - spytałam zdając sobie sprawę, że sama nie jestem do końca pewna tego jaka jestem.
Nie udało mi się go dłużej zatrzymać po moich słowach na dobre sobie poszedł. Zostało mi jedynie czekanie na powrót Huntera czy jak go tam nazwali. W przeciwieństwie do mnie raz na jakiś czas może zobaczyć coś poza ziemią i kamykami, które wbijają się w futro. Zastanawiało mnie z kim teraz przebywa, skoro Kalypso stwierdził, że będzie przy mnie i Lore to może Ash również czeka przy nim i "jego" uczniu. Muszę go o to zapytać gdy tylko wróci, mimo wszystko jest moim jedynym źródłem informacji bo po dzisiejszym zajściu nie spodziewam się wyciągnąć czegokolwiek z zielonookiego.

<Kalypso?>

2065 słów • Krucza Mgła zyskuje 20 pkt.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz