Narracja pierwszoosobowa
Zaczęło się źle, teraz jest jeszcze gorzej. Porwania, zabójstwa, terror i pomyśleć, że coś takiego można robić w dobrej wierze? Ta droga do niczego nas nie doprowadzi i każdy o tym wie, ale nikt nie próbuje się sprzeciwić. Czy naprawdę do tego dążymy?
Zielonooka kotka leżąca przede mną wyraźnie nad czymś rozmyślała postanowiłem zostawić ją samą, może przynajmniej w ten sposób będę mógł jej jakoś pomóc. Wydostałem się z tunelu i skierowałem się do wyjścia z obozu planując zdobyć jakieś jedzenie na terenie dwunożnych. Ruch tego dnia był zaskakująco niewielki, więc nie musiałem zbytnio martwić się tym, że zostanę brutalnie zamordowany przez te metalowe puszki jeżdżące po drodze.
Doszłem do największego skupiska ludzi i zauważyłem dobrze znaną mi maszynę wyrzucającą włożone w jakąś dziwną żywność mięso. Upewniłem się, że nigdzie nie ma znanego mi właściciela jedzenia i zębami złapałem pokarm, który znajdował się na tacy leżącej dość nisko, a przynajmniej na tyle nisko by średniej wielkości kot jakim jestem mógł ją dosięgnąć. Gdy miałem zamiar odejść usłyszałem krzyk owego dwunożnego. Zacząłem uciekać, a ten popychając wszystkich wokół gonił mnie z czymś kijopodobnym w łapach, drząc się jakby go co najmniej ze skóry obdzierali.
Starałem się go zgubić wbiegając w środek tłumu, po czym skręciłem w głąb wąskiej ulicy.
Czekając aż facet odpuści sobie pogoń za mną zobaczyłem podchodzącą do mnie starą znajomą.
- Wendy? - zapytałem dla upewnienia rudą, brązowooką kotkę odkładając pożywienie.
- We własnej osobie Kal - odpowiedziała swoim melodyjnym głosem - długo się nie widzieliśmy
- Racja, cóż... tak jakoś wyszło. Co ty tutaj robisz?
- Stwierdziłam, że muszę się trochę przewietrzyć, siedzenie w obozie jest dosyć przytłaczające.
- Można tak powiedzieć.
- Widzę, że znowu przyszłeś po coś do zjedzenia, nie boisz się, że ten dwunożny w końcu cię złapie? - westchnęła zmartwiona samica.
- Skoro jeszcze tego nie zrobił nie sądzę, że teraz mogłoby mu się to udać - odparłem radośnie, ale zaraz zmieniłem oblicze - zaraz, skąd wiesz, że już prubował mnie złapać?
Brązowooka znieruchomiała, po czym lekko się jąkając odpowiedziała.
- J-ja aż wstyd się przyznać, ale od pewnego czasu cię obserwowałam. Oczywiście nie w żadnych złych intencjach! Po prostu zauważyłam, że często tu przychodzisz w odróżnieniu od innych i jakoś tak samo się stało... Jesteś zły?
- Jasne, że nie. Nie musisz się niczym martwić Wendy, ale teraz muszę już niestety iść.
Kotka wyraźnie odetchnęła z ulgą.
- Cieszę się, że mogliśmy się spotkać, mam tylko nadzieję, że znowu gdzieś nie znikniesz - odparła uśmiechając się zalotnie.
- Nie śmiałbym.
- Trzymam cię za słowo.
- To do zobaczenia.
- Pa!
Gdyby nie futro pewnie rumieniłbym się jak jakaś napalona nastolatka. Owa samica już odkąd byliśmy kociakami zawróciła mi w głowie, ale potrafił zauważyć to każdy tylko nie ona, więc pogodziłem się już z faktem, że nie mam u niej żadnych szans. A tu nagle gdy udało mi się zapomnieć o tym całym uczuciu, które do niej w przeszłości żywiłem zjawia się, żeby znów doprowadzić moje spokojne życie do obłędu, ale może jednak jest jeszcze dla nas jakaś nadzieja?
- O kogo my tu mamy! Mógłbyś mi z łaski swojej powiedzieć co on tu robi?! - wysyczała zielonooka, czym rudy kocur zdawał się za bardzo nie przejmować.
Wypuściłem z pyska zdobycz i podjąłem próbę ubrania w słowa tego co myślę.
- Ja szczerze mówiąc nie mam pojęcia - samica nie odezwała się, ale widać było jak na zmianę wysuwa i chowa pazury, nasz nowy więzień za to wydał się nieco spokojniejszy za co byłem mu dozgonnie wdzięczny - za chwilę wrócę.
Szybko wybiegłem z pomieszczenia i wzrokiem zacząłem poszukiwanie mojego brata.Stał nieopodal wielkiego dębu, rozmawiając z brązowym, pręgowanym kocurem.
- MATTHEW! - krzyknąłem w jego stronę, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Ten coś jeszcze szepnął w stronę wojownika i podszedł spokojnym krokiem w moją stronę.
- Kto TO jest? - powiedziałem nie trudząc się z zagłębianianiem się w szczegóły, on z pewnością wiedział o kogo chodzi i jak zareaguje na jego widok.
- Jakiś losowy kocur z zachodu - odparł bez cienia niepokoju.
- Kiedyś w końcu los się przeciw tobie odwróci, a wtedy już nikt nie będzie obawiał się ci przeciwstawić. Karma wraca, ten twój chory plan nie ma szans na powodzenie.
Reakcja kota na moje słowa była do przewidzenia. Matthew nie dość, że w ogóle się nimi nie przejął to jeszcze dodatkowo uśmiechnął się do mnie kpiąco, miałem go stanowczo dosyć. Stanąłem przed wyborem, mogę albo wrócić do tej przeklętej dwójki, albo zostać tu i próbować przemówić bratu do rozsądku. Drugą opcję natychmiast odrzuciłem, twierdząc, że i tak nic nie zmienię, więc pozostał mi powrót do więźniów...
Bez słowa odszedłem od brązowookiego kocura. Wchodząc spowrotem w głąb ziemi usłyszałem wrzaski, kłócących się kotów. Momentalnie poczułem lekki ból w głowie, ale zawracać nie było sensu.
- Naprawdę sądzisz, że przez fakt, że oboje zostaliśmy tu uwięzieni moja opinia na twój temat się zmieni?!
- Nie, jednak chciałbym móc na nią jakoś wpłynąć, ale ty nie dajesz mi żadnych szans!
- A to ciekawe dlaczego.
- Właśnie tego nie rozumiem mogłabyś mi wytłumaczyć dlaczego jesteś tak bardzo uprzedzona co do Thiaru?
Kotka się speszyła, wyraźnie myśląc nad tym czy powinna odpowiedzieć na to pytanie zgodnie z prawdą.
- Mam ku temu powody - syknęła jedynie uciekając wzrokiem od spojrzenia rudzielca.
W tym momencie postanowiłem się wtrącić zanim towarzystwo znów zacznie się nawzajem na siebie wydzierać, wydałem z siebie głośne chrząknięcie czym zwróciłem na siebie ich uwagę.
- Słuchaj no gnoju jak w tej chwili nas stąd nie wyprowadzisz to srogo tego pożałujesz! - krzyknęła Krucza Mgła, ostrożnie się podnosząc.
Miałem coraz większe wrażenie, że ta kotka po prostu lubi wrzeszczeć...
- Czyżby? - spytałem przyglądając się jej wątłej postawie. Może i udało jej się podnieść, ale widać było, że sprawia jej to niewyobrażalny ból.
- Jeśli ona nie jest w stanie cię załatwić to ja to zrobię - odrzekł nagle samiec.
- Przykro mi to mówić, ale to co zamierzacie zrobić przewyższa wasze możliwości. Nie oszukujmy się, nieumiejąca ustać na nogach kotka i skaleczony kocur nie będą w stanie nikogo pokonać.
- Mylisz się! - krzyknął rudy szykując się do skoku, ale powstrzymał się gdy w wejściu pojawił się Ash - owy kocur, który chwilę wcześniej rozmawiał z Matthew'em. Dopiero teraz zauważyłem, że miał rozcięty bok.
- Co tu się dzieje Kalypso? - zapytał, po czym jego wzrok przeniósł się na bursztynowookiego - ech... mam się nim zająć?
- Byłoby mi miło gdybyś go stąd przynajmniej na moment zabrał - odparłem na co samiec pokiwał energicznie łbem.
- Już się robi. Hunter, za mną! - młody wojownik posłusznie oddalił się razem z Ash'em pozostawiając nas samych.
Krucza Mgła zaprzestała prób zrobienia jakichkolwiek kroków i milcząc usiadła, nie racząc mnie nawet jednym spojrzeniem, zaczęła wylizywać resztki krwi z sierści.
Przypomniałem sobie o jedzeniu, które spoczywało pod moimi łapami, chwyciłem je i podszedłem do zielonookiej upuszczając je centralnie przed jej nosem.
- Co to jest? - spytała nieufnie.
- Mięso. Zjedz, a napewno poczujesz się lepiej.
Kotka zaprzestała wykonywania dotychczasowej czynności i zaczęła podejrzliwie przyglądać się pożywieniu.
- Skąd mam mieć pewność, że nie jest zatrute?
- Sam je zdobyłem, póki się nie zepsuje możesz być pewna, że się nie otrujesz.
- Jakoś mnie to nie przekonuje.
Już miałem coś odpowiedzieć, gdy kotka z własnej woli wręcz rzuciła się na jedzenie. Poczekałem chwilę, aż skończy i w końcu zadałem pytanie.
- W takim wypadku oznaczałoby to, że sama zafundowałam sobie śmierć. Nie ufam Ci, nie ma znaczenia czy to jedzenie było skażone czy też nie, skoro je zjadłam musiałam być przygotowana na swój koniec, jeśli chciałabym przeżyć nigdy bym tego nie zrobiła. Potrafisz wyciągnąć z tego jakieś wnioski? - odparła spokojnie. Nie tego się po niej spodziewałem. Nie miałem pojęcia co odpowiedzieć, jeśli dobrze zrozumiałem kocica z własnej woli wystawiła się na próbę samobójczą.
- Zamierzasz coś powiedzieć czy będziemy tak tu siedzieć? - zapytała w końcu znudzona, a jej oczy powróciły do dawnej formy.
- Ja...
W tej chwili do pokoju powrócił rudy kocur wraz z strażnikiem.
- Nie chcę przeszkadzać, ale lider chciałby cię u siebie widzieć - obwieścił Ash, wpychając "Huntera" do środka.
- Nie widzę w nim żadnego lidera - odparłem półszeptem, a kocur posłał mi zrozumiałe spojrzenie jednak nic na ten temat nie powiedział.
Ostatni raz rzuciłem okiem na czarną kocicę, która jakby nigdy nic dalej powróciła do próby zmycia z siebie oznak walki...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz