Narracja pierwszoosobowa
Nie przyciągasz wyłącznie wypadków, to dość szeroka definicja. Ty, (...) przyciągasz wszelkie kłopoty.
Wszyscy bezgwiezdni są jacyś... Nienormalni? Dziwni? Chorzy na umyśle? Od początku wiedziałem, że jest z nimi coś nie tak, no bo czy ktoś normalny, nie wierzy w Klan Gwiazdy - a chce zaistnieć, porywa koty innych klanów - a nie umie zadbać odpowiednio o własne kociaki!? Kiedy zobaczyłem tego ich przywódce, wiedziałem, że jest największym debilem na świecie. Mam spędzić z nim choćby chwile!? Już kocham Jedwabną Nić! Jeśli mam zostać tu na zawsze, zrobię wszystko, żeby jak najbardziej uprzykrzyć im życie.
- A więc jak sam widzisz, nie będziesz sobie tu wygodnie żył, oj nie. - Dokończył swoje nudne przemówienie swoim wprowadzającym z równowagi głosem ,,lider".
Zamyśliłem się, nie chcąc słuchać dalszej wersji wydarzeń tego szaleńca i nie zauważyłem, że właśnie planuje zadać mi ból. Uskoczyłem przed jego łapami i wyciągnąłem pazury, po czym zacząłem machać nimi na oślep, miałem tyle szczęścia, że drapnąłem go po nosie, co umożliwiło mi chwile na ucieczkę. Wybiegłem z jego legowiska, czułem jak mocno bije mi serce, ze stresu. Pewnie zostanę nr.1 najbardziej poszukiwanych, na terytorium wroga, ale w tamtej chwili, starałem się o tym nie myśleć. Minąłem grupę rozchichotanych samic i...stop, tu się zatrzymam. Podszedłem do nich i wydałem się nimi oczarowany.
- Może coś zjemy? - zapytałem szarmancko na co westchnęły rozmarzone, w tamtej chwili pomyślałem, że niektóre z nich są niczego sobię, ale to nie był na to czas. Weszliśmy w głąb obozu, gdzie jeszcze nigdy nie byłem i zatrzymaliśmy się przy strumyku. Tak dobrze mi znanym strumyku! Płynął on od terenów podmokłych, przez terytorium Thiar'a i do pływał do bezgwiezdnych! Klan Gwiazdy jest naprawdę nie przewidywalny! Wrócę po strumyku do domu! Przez chwilę myślałem jak wymknąć się kotkom, jednak plany zagłuszył krzyk Matta.
- Wszyscy do mnie!
Kotki spojrzały na mnie zachęcająco i zaczęły oddalać się w kierunku miejsca spotkań ich klanu. Z początku, udawałem, że idę za nimi, jednak po chwili zawróciłem i odbiegłem w stronę strumyku, czego moje fanki nawet nie zauważyły.
- Jeśli ktoś spotka rudego kota, imieniem Hunter i nie zabije go ja zabije jego! - Syknął kocur, starając się by jego głos zabrzmiał tak, jak zawsze, bezczelnie, pewnie i arogancko, muszę przyznać, że w oczach bezgwiezdnych, wyglądał jak zawsze, ale w końcu tylko ja wiedziałem, co naprawdę wydarzyło się w jego legowisku.
Kotki milczały zdezorientowane. Przez chwilę myślałem, że okażą się lojalne wobec mnie, a nie wobec swojego klanu i przywódcy, jednak myliłem się. Tyle jest warta ich miłość! Tyle jest warta ich wierność! Samice wymieniły nie pewne spojrzenia. Jedna z nich wysunęła się przed szereg.
- Widziałyśmy go. - zwróciła się do przywódcy.
- Ehe...może łaskawie powiesz gdzie on teraz jest?
Kotka zaczęła mnie zdradzać, uświadomiłem sobię, że to czas na ucieczkę, jeśli chce przeżyć...
Słońce zaszło nie dawno i choć nie wiedziałem ile będzie trwała moja podróż, dla własnego życia i zdrowia podjąłem się jej.
Powoli wstawał świt, a głód zaczął dokuczać. Udało mi się upolować Gila, co dodało mi trochę sił. Przed południem doszedłem do wielkiego brudnego jeziora i zobaczyłem przed sobą wielkie ogrodzenie. Nie wyglądało na takie, po którym łatwo przejść, lub chociażby iść wzdłuż aż do końca, wydawało się, że to nie ma końca!
Około drzewa dalej, zobaczyłam sylwetki dwóch kotów. Z początku myślałem, że to patrol bezgwiezdnych. Instynkt podpowiadał mi, by schować się za powalonym drzewem, jednak łapy nie chciały ruszyć się z miejsca. Jeden z kotów był czarny, a drugi szary. Przypadek? Nie sądzę.
Skradając się ruszyłem w ich stronę. Im bliżej mojego celu byłem, tym pogłębiało się moje przekonanie, że to te koty o których myślę. Nagle padło na mnie spojrzenie zielonookiego, który spojrzał na mnie wystraszony, ale uspokoił się, gdy zobaczył, że to ja. Kalypso szepnął coś do czarnej. Podszedłem do nich i położyłem uszy.
- Widzę, że mamy gości. - Powitał mnie kocur.
- Tak - niepewnie wyciągnąłem pazury.
- Skąd się tu wziąłeś? Miałeś być u Matthewa - Krucza spojrzała na mnie lekko zbita z tropu, a wyglądała jak by zobaczyła Klan Gwiazdy.
- Uciekłem. - wzruszyłem ramionami.
- Jak!? - zapytali jednocześnie.
- Długo by opowiadać...
- Żartujesz!? Uciec? Mattowi? W jednym zdaniu? Bez mnie? Będziesz miał spore kłopoty. - Odezwał się Kal.
- Nie. Uciekam. - odpowiedziałem stanowczo.
Po spojrzeniu kocura nie dowiedziałem się niczego nowego. Tylko: będziesz miał kłopoty i ucieczka nie jest taka prosta.
Spojrzałem na jezioro nad którym staliśmy. Woda w nim była jakaś taka...brudna...
- To coś ważnego? Przełomowego? - zapytałem szeptem.
Kal przytaknął nieznacznie.
Choć wiedziałem, że nie mam zbyt dużo szans na ucieczkę, nigdy nie wyobrażałem sobię, że zostanę tu na zawsze... To taka odległa myśl, już nigdy nie zobaczyć rodziny...bliskich... Jak nigdy ogarnął mnie żal, że nie mogę być teraz przy Otchłani.
Nie to, że ona potrzebowała mnie...ja ją... Chciałem móc zasnąć przy jej ciepłym boku i wtulić pysk w jej jedwabistą sierść... A te kociaki... Nawet nie mogłem opowiedzieć Morskiej o wizji. Ciekawe czy są to po prostu sny, czy prawdziwe przepowiednie, które niektóre koty dziedziczą z pokolenia na pokolenie... I co ja mam teraz zrobić...? Jeśli ktokolwiek każe mi wrócić do Matta, zabiję go.
- Chyba powinniśmy wracać do obozu. - mruknął Kalypso czytając mi w myślach.
- Nigdy! - syknąłem w jego stronę.
- Co boisz się? - zakpił. Co za idiota.
- Chyba też nie opłacało by ci się wracać na pewną śmierć! - prychnąłem.
- Aż tak źle? - tym razem kocur spojrzał na mnie zaniepokojony i jednocześnie zaciekawiony.
Potwierdziłem skinieniem.
- Chociaż możliwe, że gdzie jak gdzie, ale u was, jest to na dziennym porządku.
- Co zrobiłeś?
- No to...gadał, gadał, gadał i gadał i jak myślałem, że już mu się to znudziło, postanowił na mnie skoczyć i wtedy podrapałem go i...
- Co!? Zemści się.
- Wiem, gdyby się nie zamierzał mścić, chyba nie biegł bym prosto do was?
Kal zamyślił się. Krucza...chyba zasnęła... Tak, spała, na brzegu tego jeziora... Zastanowiłem się co w nim jest...woda? Dotknąłem go nosem. W konsystęcji było normalne...jednak nie wyglądało zbyt zachęcająco.
- Co tu robicie?
Kocur nie odpowiedział.
Krucza kichnęła przez sen.
- Słowo ,,zdrajca" ma na prawdę wiele znaczeń... - ciągnąłem.
Kalypso milczał.
Krucza spała.
- Co tu robicie!? - wrzasnąłem wyprowadzony z równowagi.
Raven wzdrgnęła się i spojrzała na nas, tym razem jak na antagonistów.
- Byłeś u Matta, a poza tym, nie jesteś moim przywódcą!
- Ale na pewno lepiej bym się na to stanowisko nadawał!
- Możliwe, to jak, nie zamierzasz wracać do obozu? My z Kruczą wracamy.
- A ja nie zamierzam. Będę tu, niedaleko...jak byście mieli wieści w stylu ,,ten idiota nie żyje" - dajcie znać.
- Dobra, to czasem cię odwiedzę, ale uważaj na patrole...
- Ok, pa.
- Pa.
Kal dotknął nosem nieobecną kotkę i gdy wstała, ruszyli w kierunku obozu, ale inną drogą niż ja. Patrzyłem za nimi chwilę, aż zniknęli w mroku wieczoru i zacząłem rozglądać się za miejscem odpowiednim na jednoosobowe, w miarę nie widoczne legowisko. Gdy wreszcie ułożyłem się na miękkich liściach, nie mogłem zasnąć. Chyba nadaje się na samotnika, upoluje sobię wiewiórkę, muszę nakarmić tylko siebie i mam mnóstwo wolnego czasu, jednak brak mi bliskości innych członków klanu i przyjaciół i morskiej... Lubię działać w solo, ale nie spędzić tak całe życie... Dał bym radę sam, ale moim przeznaczeniem jest Klan! Oczy zaczęły zamykać mi się powoli.
- Burzowa Gwiazda!? - krzyknąłem bezgłośnie.
- Cieszę się, że jesteś. - Powitał mnie lider Thiaru.
- Znowu...nie żyjesz?
Przytaknął.
- Ale odrodzisz się jeszcze? Zostało ci jeszcze kilka żyć? - Obrzuciłem go pytaniami.
Znowu przytaknął.
Odetchnąłem z ulgą.
- Chciałem Ci powiedzieć, że dasz radę, tak myślę...mam taką nadzieję...
- I tyle? - zapytałem rozczarowany.
- No wiesz, nie umieram kiedy chce ci coś przekazać... - przywódca speszył się nieco.
- Tak, rozumiem. - Odpowiedziała mi chwila ciszy.
- Spójrz. - Burzowa Gwiazda przerwał milczenie.
Na początku nie wiedziałem o co mu chodzi, jednak po chwili zauważyłem. W tym śnie byłem na niebie, jakby w Klanie Gwiazdy, ale tylko ja i lider. W końcu to sen.
Na ziemi leżał nasz obóz a w żłobku...Morska Otchłań! Serce ścisnęło mi się na jej widok. Była taka śliczna. I miała taki gruby brzuszek. Spojrzałem na lidera wyczekują co, ale on nic nie odpowiedział.
- Bardzo za tobą tęskni. - mruknął w końcu.
Przytaknąłem.
- Odradzam się. - powiedział po chwili. - postaram się umierać w nocy, by móc zesłać ci wizje. - przywódca zamruczał z rozbawieniem.
- Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Burzowa Gwiazda i ogólnie cała ogarniająca mnie przestrzeń zaczęła rozmywać się, a po chwili zobaczyłem moje małe legowisko. Zamknąłem oczy i wreszcie udało mi się zasnąć.
1374 słowa • Bursztynowa Pręga zyskuje 13 pkt.
Ej mordeczki skoro jest pierwszoosobowa to powinno być zamykam oczy a nie "zamknąłem oczy"
OdpowiedzUsuńI ogl jest dużo błędów w odmianie czasu na teraźniejszy
Pozdrawiam :3
Opowiadanie napisane jest w formie pierwszoosobowej czasu przyszłego, "zamykam oczy" owszem jest prawidłowe jednak jak napisałam nie chodzi o czas teraźniejszy
UsuńRównież pozdrawiam ;)