Od Kruczej Mgły CD Kalypso

 

Narracja pierwszoosobowa


Towers of Gold are still to little
These hands could hold the word but it'll 
Never be enough for me


- Nikt się nie dowie? - ruda kocica opuściła głowę na znak potwierdzenia.
- Nikt. Tylko ty, ja i-
- I on.
- I on - jej brązowe oczy stały się pełne pewności i powagi, patrząc na nią nie miałam już żadnych wątpliwości co do podjęcia decyzji. Powoli zamrugałam swoimi zielonymi ślepiami, wyciągnęłam pazury i przecięłam nimi kawałek mojej skóry na wewnętrznej części łapy. Samica nadal patrząc mi w oczy uczyniła to samo i złączyłyśmy je w geście przysięgi. Świadectwo krwi. Zabieg ten od lat nie był używany, ale zacieśniał węzeł obietnicy bardziej niż słowa, których można się wyprzeć. Można kłamać, oszukiwać, grać na czyichś uczuciach, robić to profesjonalnie bez cienia zwątpienia. Złączenie krwi, kropel dzięki, którym nasz organizm żyje było bardziej efektowne. Dawało nam złudne lecz silne wrażenie, że jesteśmy na zawsze obarczeni odpowiedzialnością za nasze czyny.
- Pamiętaj. Teraz z powrotem możesz ubrać swoją maskę, spotkałam się z Tobą i rozmawiałyśmy na temat ran. Nadal będę patrzeć na Ciebie towarzysko, a ty będziesz sprawiała wrażenie niewzruszonej niczyim postępowaniem - odrzekła przenosząc wzrok na swoją łapę.
- Moja twarz jest jedyną, rzeczywistą maską - otworzyłam szerzej oczy po czym szybko je zamknęłam - twarda na zewnątrz...
- Miękka w środku... - Kotka utkwiła spojrzenie w podłożu i powiedziała łamiącym się głosem - nawet nie wiesz jak bardzo to rozumiem.
Siedziałyśmy, a do naszych uszu docierał dźwięk odbijającej się od ziemi wody. Żadna z nas nie odważyła się już więcej odezwać. Wkrótce Wendy odeszła zostawiając za sobą jedynie cień, który z resztą również po chwili znikł.

-•-

Następny dzień zaczął się od ulewy, która skutecznie uzupełniła moje zapotrzebowanie na wodę. Przez kilka dni nie miałam do niej żadnego dostępu i zdążyłam odczuć na własnym ciele skutki odwodnienia. Zaczęły napadać mnie bóle głowy, zmęczenie nie zmniejszało się nawet po długiej drzemce, a mój język zamienił się w pustynię. Brak skupienia również zaczął dawać się mi we znaki, ale wiedziałam, że moje decyzje były prawidłowe.
Pogoda tego dnia miała jedną wadę, którą mogłabym jednak w pewnym stopniu nazwać zaletą. Szybko stało się mokro i chłodno, prawie jak w domu...
Położyłam nieuszkodzoną kończynę pod łeb i leżąc, zamknęłam oczy.
Przypomniało mi się jak pewnego razu zawieruszyłam się razem ze Szczawiowym Ogonem na terenie zachodu. Naszym zadaniem było dostarczyć informację z rodzinnego klanu ukrywającym się tam wojownikom. Zanim dotarliśmy na wyznaczone miejsce utknęliśmy w błocie. Powódź, która w tamtym czasie nastąpiła sprawiła, że ziemia na terenach klanów położonych w dolinach przypominała bajoro. Próbowałam w nim pływać, ale skończyło się na tym, że do mojego wnętrza dotarł ogrom brązowej masy i jeszcze kilkanaście dni po wszystkim nawiedzały mnie bóle brzucha i wymioty. Uratowaliśmy się za pomocą drzewa, którego jedna z gałęzi pod wpływem ciężaru wyginała się na wysokość, do której po wielu próbach udało nam się dosięgnąć. Przytuleni, czekaliśmy na roślinie aż deszcz nas obmyje. Każdy jego dotyk potrafił ogrzać moje ciało, kochałam to uczucie. Świadomość, że ma się kogoś kto wyprowadzi cię nawet z największego bagna i pomoże Ci utrzymać się przy życiu, nawet jeśli kilkanaście razy dziennie będziesz w postaci wymiocin wypłukiwać swój organizm z pożywienia i wszelkich dobrych czynników...
Próbowałam wyrzec się tego wszystkiego, ale przypomniał mi o tym Bursztynowa Pręga, który jak gdyby nigdy nic zaczął się do mnie tulić. Nie zamierzałam dawać mu pozwolenia na te czułości, na które prawdę mówiąc nie mogłam zareagować inaczej niż słownie, a oznajmienie mu werbalnie, żeby spadał na pewno zadziałało gorzej niż przykładowe danie mu w pysk. Uśmiechnęłam się na ten scenariusz, wizja ta napawała mnie wyjątkowo okrutną radością. W tamtej chwili co prawda najchętniej bym właśnie tak postąpiła, ale w głębi duszy sama chciałam zatrzymać tę chwilę i napawać się każdą jej sekundą. Brakowało mi takich pieszczot, a przede wszystkim kogoś komu mogłabym w takim stopniu zaufać by móc się im oddawać.
Ubzdurałam nie tylko sobie, ale również zapewniłam wszystkich wokół, że lepiej mi samej i właśnie tak chcę żyć, ale była to nie prawda nawet jeśli bardzo starałam się uczynić ten fakt prawdziwym.
Może rzeczywiście powinnam przymknąć oko na to co było i otworzyć się na przyszłość?
Można powiedzieć, że pół zadania wykonałam. Przymknęłam oczy i podniosłam się z podłoża, które coraz bardziej tonęło w wodzie. Zaczęłam zastanawiać się czy zanim zdołam cokolwiek zrobić ze swoim życiem się tutaj nie utopię . W gruncie rzeczy nie była to dla mnie zbyt ciekawa opcja, więc zaczęłam powoli iść przed siebie w stronę wyjścia. Moje łapy były drętwe i sztywne, zanim zdołałam zrobić choć kilka kroków dopadł mnie silny skurcz przez, który musiałam zostać na miejscu. Krucza Mgła, powód śmierci - utonięcie. Wyobraziłam sobie moje martwe ciało, bezwładnie wyrzucone na brzeg, to w jakiej pozycji bym była i jakby na to zareagowali inni, jak wyglądałoby życie po śmierci. Wiara narzuca nam jeden sposób myślenia na ten temat, o którym każdy członek klanu powinien wiedzieć, ale tak naprawdę NIC o nim nie wiemy. To co znamy to jedynie przypuszczenia, które mają napominać i w pewnym sensie podnosić na duchu, jak jest natomiast naprawdę? Perspektywa śmierci zawsze mnie przerażała, sądziłam, że nie może mnie dotyczyć, nigdy się nie zestarzeje, nigdy nie zostanę w sytuacji bez innego wyjścia niż ucieczka, nigdy nikt mnie nie zrani.
Nie myliłam się, co prawda chciałam by tak było, ale wiedziałam iż jest to niemożliwe. Nie jestem nikim wyjątkowym, nie zmienię biegu wydarzeń, przyjdzie mi żyć tak samo jak każdemu i jak na każdego tak i na mnie przyjdzie czas. Wizja ta wydawała się tak odległa, a jednak rzeczywista i z całą pewnością prawdziwa. Wzdrygnęłam się i zauważyłam, że deszczówka sięga mi już do połowy łap, podniosłam delikatnie kąciki ust. Patrzyłam na nią jak zauroczona i nie dostrzegłam znajdującego się w wejściu zielonookiego kota.
- Zapraszam - powiedział jedynie pogodnie, czekając aż znajdę się obok niego, było to dla mnie nie lada wyzwanie, ale w końcu po serii bólu i potknięć udało mi się do niego dołączyć. Nie sprawiał wrażenia wzburzonego czy zagniewanego, gdyby nie fakt, że znałam powód jego radości mogłabym uznać, że cieszy się na mój widok co nie wchodziło w grę.
- Widzę, że wieczór się udał - odparłam neutralnym tonem, otrzepując się z wody.
- Można tak powiedzieć - stwierdził niewinnie Kalypso, ale nawet ślepy widząc go przejrzał by na oczy. Biła z niego czysta radość, wyglądał dużo lepiej niż ten niepewny swego, drażliwy kocur, którego poznałam. Sama miałam ochotę się uśmiechnąć, ale zdążyłam przypomnieć sobie kim jest i co w związku z tym powinnam do niego czuć. Z resztą widząc mnie szczerzącą się w jego stronę Bursztynowa Pręga mógłby uznać, że bratam się z wrogiem, ale czy na pewno właśnie ten kot jest według niego zidentyfikowany jako wróg? Biorąc to pod uwagę to co zrobiłam wczorajszego dnia nie było niczym złym. Nie wiem kim w oczach Pręgi jestem, ale sposób w jaki na mnie patrzy, a nawet mówi utwierdza mnie w przekonaniu, że dla niego zachowuję się jak kociak, który z własnej inicjatywy sobie nie poradzi, przy którym każdym musi być...no cóż zaskakującym faktem jest to, że sprawa ma się zupełnie na odwrót, a twierdząc, że nie jestem samowystarczalna i samodzielna jest w błędzie. No właśnie Bursztynowa Pręga...
Wczoraj nie wrócił na noc, dzisiejszy, mokry poranek spędziłam sama, nie mógł tu być bo zauważyłabym go lub wyczuła. Spięłam się, a moje źrenice zwęziły.
- Gdzie jest Hunter? - spytałam niby od niechcenia. Losy młodziaka nie powinny mnie obchodzić, a przynajmniej nie na tyle by wyrażać w otwarty sposób moje zmartwienie.
Bury strażnik słysząc pytanie, zaprzestał uśmiechania się i spojrzał na mnie poważnie.
- Matthew nadal trzyma go u siebie.
Popatrzyłam na niego uważnie, próbując wyczytać coś z jego oczu, postawy, głosu, cokolwiek co wskazywałoby na to, że wie coś o czym mi nie powiedział, ale nic takiego nie znalazłam. Pozostało mi przypuszczać, że jest tak samo obeznany w sprawie co i ja.
- Jesteś z północy, tak? - zapytał, odkładając wcześniejszy temat na bok.
- Już o tym zapomniałeś? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie kryjąc niechęci - Owszem, pochodzę z Gauerdii.
- Gauerdia, Ekialdea, Daksina, Thiar - zaczął recytować - pierwsi założyciele klanów, a jednocześnie osoby, które przyczyniły się do ich upadku. Okrzyknięci bohaterami, a jednocześnie zamordowani przez własną społeczność, którą przyjęli pod swój dach.
- Do czego zmierzasz? - syknęłam chcąc skrócić jego rozważania o żałosnym końcu tej czwórki. Nie byli może święci, ale w końcu to dzięki ich inicjatywie istniejemy, a przynajmniej jesteśmy tym kim jesteśmy.
- Zastanawia mnie jedynie dlaczego nazwaliście klany ich imionami oraz czemu nadal wierzycie w to, że będąc pod opieką klanu gwiazd gdzieś dojedziecie. Jesteście tak samo przepełnieni nienawiścią i chęcią zemsty jak każda istota.
- Jeśli nie potrafisz tego zrozumieć, będziesz musiał żyć z tym pytaniem i nigdy nie uzyskasz na nie odpowiedzi nawet jeśli ktoś wykrzyczy Ci ją prosto w twarz - powiedziałam siląc się na spokój, choć w rzeczywistości miałam ochotę zrobić to w inny sposób.
- Powiedzmy, że masz rację. Wracając, dostałem polecenie oprowadzenia cię po naszym terenie - oznajmił nieprzywiązując zbytniej wagi do słów.
- Z chęcią się stąd ruszę, ale obawiam się, że nie będzie to możliwe na tyle, na ile oczekuje od Ciebie tego władza - stwierdziłam udając zmartwienie zaistniałą sytuacją.
- Jeśli chodzi o pogodę, powinnaś być do niej przystosowana, a co do chodzenia, jakoś sobie z tym poradzimy.
- Wybacz, ale mój trening niestety nie obejmował poruszania się podczas powodzi z kompletnie zniszczonymi łapami. Widocznie nie przewidziano możliwości wystąpienia takowej sytuacji, muszę to uzgodnić z innymi kiedy już się stąd wydostanę - obwieściłam dobitnie. Widząc otwierającego pysk kota kontynuowałam - A to pech! Może byłabym na to jakoś przygotowana, nie sądzę by nauka pływania za pomocą masowego podtapiania może mi się tu jakoś przydać. Szkoda - mówiłam coraz żywiej gestykulując, przymykając z żalu oczy, spoglądając smętnie na zirytowanego wojownika i rozpryskując wszędzie wodę.
- Mogłabyś zachowywać się poważnie? Kiedy do was obu dotrze, że chcę wam pomóc?
- Biorąc pod uwagę twoje dotychczasowe dokonania wątpię by kiedykolwiek to nastąpiło - warknęłam w jego stronę, podnosząc się. Kocur posłał mi gniewne spojrzenie i wstając ruszył za mną na zewnątrz.
- Podtapiając... - zacytował moje wcześniejsze słowa - mogłaś bardziej się postarać.
- To akurat była prawda.
- Co takiego? I to jest ta wasza metoda na naukę pływania?
- Oczywiście, że nie. Byłam jednym z tych kociaków, na których w taki sposób eksperymentowano.
- Serio?
- Nie.
Wywruciłam oczami, tak naprawdę mało interesowały mnie jego pytania. Pierwszy raz od kilku dni byłam na świeżym powietrzu i to się dla mnie liczyło. Wdychałam powietrze i obserwowałam przyrodę, ignorując Kalypso, który coś mi właśnie tłumaczył. Mimo wszystko Bezgwiezdni nie różnili się zbytnio pod względem terytorialnym od nas. Ich miejsce osiedlenia z całą pewnością było większe jak wspominał ten rudy kociak, ale w rzeczywistości jedynym przedmiotem, który rzucał się w oczy było ogrodzenie otaczające obóz.
- Skąd to macie? - spytałam, ruchem głowy pokazując o co mi chodzi.
- Było tu odkąd tylko pamiętam. Prawdopodobnie ten teren należał kiedyś do dwunożnych.
Zrobiłam parę kroków w stronę metalowej siatki, jednocześnie do bólu zaciskając szczękę aby nie wydać z siebie ani jednego jęknięcia lub innego dźwięku sygnalizującego, to, że jest mi ciężko.
- Lepiej do tego nie podchodź.
- Niby dlaczego?
- Jest strasznie ostry, mogłabyś się jeszcze bardziej uszkodzić - spojrzałam na niego z pretensją, ale posłusznie się zatrzymałam, jedynie wzdychając.
- A więc co takiego jest tutaj wartego uwagi? - spytałam rozglądając się na boki.
- Więcej niż możesz sobie wyobrazić - stwierdził tajemniczo kocur, po czym bez zbędnych słów zaczął iść przed siebie.

-•-


Doszliśmy do okrągłego jeziora, które wyglądało bardziej na sztucznie wytworzony zbiornik na wodę. Jego tafla pokryta była glonami, a dna prawie w ogóle nie widać. Ciecz znajdująca się w nim wydawała się mętna i brudna, jednak miałam pewność, że to woda.
Zaczęło kręcić mi się w głowie, a moje kończyny odmówiły dalszej współpracy. Mimo woli padam na brzuch, oznajmiając moją kapitulację głośnym jęknięciem.
- Nie ma mowy, żebym poszła dalej - oznajmiam Kalypso, który wbrew moim przypuszczeniom, pogodny siada obok mnie.
- Tak właściwie to jest cel naszej wycieczki - szepcze mi do ucha.
Przyglądam się uważniej pojemnikowi jak i  otoczeniu i zauważam, że jego część położona jest za ogrodzeniem. Jest jednak zbyt wąska by komukolwiek udało się tamtędy przecisnąć. Z powrotem przenoszę wzrok na wodę. Wyglądała na zanieczyszczoną, ale wydało mi się, że udało by mi się ją pokonać. Spoglądam na bezgwiezdnego, który z zainteresowaniem oczekuje mojej reakcji.
- Dokąd on sięga? - spytałam półszeptem, przybliżając się jak najbliżej kocura.
- Koty z naszego klanu wolą się tutaj nie zapuszczać. Kto wie co znajduje się po drugiej stronie.
Po drugiej stronie...
Odsuwam się znacznie od kota i wstaje na nogi. Przechylam głowę w stronę jeziora, dotykając nosem jego powierzchni. Woda swoją konsystencją wydaje się zupełnie zwyczajna, a słowa kocura wywarły na mnie nieodparte wrażenie, że kryje się w nich ukryte, drugie dno...

<Kalypso?> 

2077 słów • Krucza Mgła zyskuje 20 pkt.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz