Narracja pierwszoosobowa
Czasem zastanawiam się, czemu sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej. Idealny jestem tylko w oczach Jedwabnej... Nie jestem też nikim wyjątkowym, a szanują mnie tylko w Klanie. Wystarczy, że trochę inaczej rozegrałbym trening z Różaną Łapą, a może nadal byłbym w Klanie... Chociaż najpierw powinienem zadać sobie pytanie: ,,a ty przypadkiem nie wierzysz w przeznaczenie?" - tak, wierzę, przynajmniej tak myślę, ciekawe tylko, czy przeznaczenie jest warte wiary...?
Mógłbym się nad sobą użalać godzinami!... Mam, tyle czasu... Od trzech dni nikt się tu nie zapuszczał, a jedynymi moimi przyjaciółmi była zwierzyna, której jeszcze nie zjadłem.
Ziewnąłem i otrząsnąłem moje bursztynowo-rude futro z mchu wyścielającego moje legowisko.
Słońce nie było wysoko, gdy skradając się powoli podchodziłem wiewiórkę. Usłyszałem szelest i odwróciłem się zestresowany.
Fałszywy alarm, to tylko królik. Był większy od wiewiórki, więc bez namysłu rzuciłem się na niego.
Dwa lisy dalej najadłem się moją zdobyczą. Znowu miałem okazję przyjrzeć się temu dziwnemu jezioru. To pewnie sprawka dwunożnych, oni miewają takie głupie pomysły. Przeszedłem wzdłuż "wody" aż do miejsca w którym stojąc dojrzałem wtedy swego rodzaju randkę Raven i Kalypso. Z zadowoleniem zauważyłem, że moje legowisko nie rzuca się za bardzo w oczy. Nie śpiesznie wróciłem do mojego "obozu" i pogrążyłem się w myślach. Czy na prawdę jestem aż tak pechowy? Zacznijmy od tego, że mogłem wogóle się nie urodzić... ale to dziwna myśl, wręcz głupia. No więc... Mogłem zostać zabity przez lisa lub borsuka, zachorować na coś, mógł skrzywdzić mnie nie delikatny mentor, jakiś mój wróg, prześladowca... Mogłem zostać porwany przez dwunożnych, lub przejechany przez ich potwora...jest tego trochę...kontynuując: mogłem się utopić, umrzeć w walce, spaść z klifu, zostać zabity przez jakąś...leśną mafie? - mimowolnie zamruczałem rozbawiony, ale po chwili znowu spochmurniałem, czym niby są bezgwiezdni? - ktoś mógł by chcieć się na mnie zemścić, choć nie wiem za co, jakiś agresywny patrol mógł by mnie złapać przy granicy, mógł bym zostać przeklęty przez Klan Gwiazdy... Wow... Że ja jeszcze żyje, a tak z ostatnich wydarzeń... Mogłem zostać mocniej poraniony podczas porwania, wtulić się we w pełni sprawną Kruczą Mgłę, lub nieumiejętnie zwiać Mattowi z przed nosa, dosłownie... Jak by to ująć...? Mam szczęście w nieszczęściu...
Dochodziło południe, kiedy postanowiłem znów wyjść z mojego legowiska. Zobaczyłem kota i schowałem się za pobliskim krzakiem. Brązowy podszedł do mojego legowiska, powąchał je i...wszedł sobie.
Pchany gniewem skoczyłem przed siebie. Wpadłem na kociaka w wejściu, wpychając go do środka. Miał może dziecięć księżyców... Pachniał dwunożnymi, ale zapach był już stary. Miotał się w moim "obozie" a ja stojąc w wejściu czekałem cierpliwie, aż się uspokoi. Nie trwało to długo, po chwili padł na MOJE posłanie ciężko dysząc.
- Hej... - odezwałem się pierwszy raz od kilku wschodów słońca.
Kociak spojrzał na mnie nadal nie przestając jeżyć sierści. Nie wyglądał na wojownika...
Nagle położył sierść i usiadł.
- Kim jesteś? - zapytał
- Mieszkam tu.
- Tak ale... Nie pachniesz samotnikiem...pachniesz tamtym dziwnym klanem.
Zakłopotany przytaknąłem, na co zjeżył się znowu.
- Ale nie pochodzę z tamtąd, wiele przeszedłem.
- Ja również - mruknął mały.
Podszedł i obwąchał mnie ostrożnie, ja jego też, jednak nie wyczułem nic poza dwunożnymi i bezgwiezdnymi, za to on, chyba rozpoznał moje pochodzenie, bo syknął nerwowo. Nie wiem czy to skutek tego, że on był w domu dawniej niż ja, czy tego, że zawsze wolałem walczyć niż tropić, ale choć wyczuwałem klanowy zapach, ten mieszał się z innymi, zanikał...
- Skąd pochodzisz? - zapytałem, na co kot zaśmiał się ochryple.
Wyciągnąłem pazury gotów pozbawić tego gówniarza życia, jednak po chwili schowałem je. Z całej siły walnąłem go po pysku, z którego zniknął ten jego głupi uśmieszek.
- Skąd pochodzisz? - zapytałem ponownie.
- Z...z Gauerdii. - odpowiedział wstrząśnięty.
- Opowiedz mi swoją historie.
- Eee..tak, tak, już! Mieszkałem sobie w Klanie Północy, zostałem mianowany na ucznia, a moim mentorem był sam Szary Świt... - ożywił się nieco.
- A jak ty się w ogóle nazywasz? - przerwałem.
- Jelenia Łapa.
- Ja Bursztynowa Pręga.
Małemu oczy zabłysły z zazdrości.
- Jesteś już wojownikiem? - pisnął
- Tak, ale ty też na pewno nie długo zostaniesz.
- Tak...
- Możesz kontynuować opowieść.
- Więc...na czym skończyłem...?
- Chyba, że zostałeś uczniem...
- Tak, więc zostałem uczniem Szarego Świtu i szkoliłem się ledwo cztery wschody słońca, kiedy na terenach Gauerdii zaczęli błąkać się dwunożni. Pewnego dnia, zbliżyli się bardzo do obozu i moja siostra, Gliniana Łapa... wpadła w ich łapy. Ja skoczyłem na dwunożnego, by ją uratować i udało mi się to, ale oni złapali mnie... Potem mieszkałem u dwunożnych, aż nadażyła się okazja do ucieczki i przeszedłem przez terytorium tamtego dziwnego klanu, aż tutaj, ale nic nie jadłem i niestety wszedłem do twojego legowiska, ale teraz wracam do swojego klanu, nie zwracaj na mnie uwagi...
- To nie takie proste... Ten płot...
Kot spojrzał na płot, a uszy natychmiast mu oklapły.
- Mogę u ciebie zostać? - zapytał cicho. Naprawdę szybko zmieniają mu się charakterki...
- Eee... Tak, nudzi mi się samemu, ale nie możemy nikomu dać się zobaczyć.
Przytaknął.
- Zostań tu, coś nam złapię. Możesz się przespać, ale potem musisz zrobić sobie własne posłanie, może tu? - pokazałem puste miejsce obok mojego miejsca wypoczynku.
Znowu przytaknął.
Zostawiłem go w legowisku. Jelenia Łapa...
Szedłem przed siebie jakiś czas, zapominając o polowaniu, pogrążony w myślach. Łapy same poprowadziły mnie nad brudne jezioro. Zatrzymałem się przed nim i zamrugałem kilkakrotnie. Jest już popołudnie...
Czujnie postawiłem uszy nasłuchując zwierzyny. Usłyszałem szelest, napiąłem mięśnie i...już po chwili leżałem na kupie szarej sierści.
- Lisie łajno. - syknął Kalypso.
Wywróciłem oczami.
- Wypłoszysz wszystko, co jadalne!
- Znaczy to, na co polujesz? Ja jestem jadalny? - zakpił. Nie moja wina, że skradł się, kiedy byłem na polowaniu! Czy on musi być taki denerwujący!? Ciekawe jak zareaguje na Jelenią Łapę... Ciekawe, czy go zna...? Może on też jest poszukiwany...?
- Nie ważne, i tak z chęcią bym cię schrupał, byle by się ciebie pozbyć.
Nie wydał się urażony... Nie wiem co mu siedzi w głowie...
- Polujesz? Naucz mnie! - w jego głosie nie było słychać kpiny, więc nieco zbity z tropu nakazałem mu by w ciszy pozostał na miejscu.
Po chwili poczułem zapach myszy i napiąłem mięśnie.
Bezszelestnie zbliżyłem się do zwierzyny i chowając się w leśnym podszyciu przemykałem w stronę myszy o randze ,,mój przyszły posiłek" Skoczyłem i zabiłem ją szybko. To było proste, choć nie jestem najlepszy w polowaniu, nie jest ono trudne, można się szybko nauczyć.
Kall spojrzał na zdobycz tak, jakby chciał zjeść ją wzrokiem.
- To nie dla ciebie.
Spojrzał na mnie obrażony.
- Spróbuj coś złapać. Zachęciłem go machając myszą przed nosem.
Przytaknął.
Jednak już na następnym etapie pojawiły się zakłócenia, zielonooki nie umiał dojrzeć, poczuć, ani usłyszeć żadnej zdobyczy, żałosne, ale tak to się kończy, kiedy przez całe życie podjada się dwunożnym... Rozejrzałem się i dojrzałem srokę, która przysiadła właśnie na gałęzi, do której doskoczyłbym z łatwością, Kall na pewno też. Dotknąłem go ogonem i wskazałem na jego pierwszą ofiarę. Oblizał się. Ja wolałem zachować honor i nie ślinić się na widok zdobyczy, najpierw trzeba nakarmić Klan...
Przynajmniej kiedyś tak było... Ale wrócę do domu, koniec i kropka!
Kocur obok mnie zaczął zbliżać się do zdobyczy, jednak nie dość cicho, sroka spojrzała w jego stronę i już machał skrzydłami gotowa do lotu. Kal spojrzał na mnie zdezorientowany.
Serio...!?
Nie możemy pozwolić sobie na stratę zwierzyny!
Byłem szybszy od ptaka. Skoczyłem w jego stronę desperacko ściągając za pióra na ziemię. Zielonooki doskoczył i dobił zwierzę. No...nawet nie tak źle, jak na pierwszy raz...
Uśmiechnął się do mnie zadowolony. Z czego? Nie wiem...
- Brawo. - wyrwało mi się, na pochwały urósł o połowę.
- Tak, łatwiej poszło by, gdybyś nie próbował spłoszyć tej sroki... - co!?
Otworzyłem pysk, by uświadomić mu, że to nie ja nie potrafię polować, jednak on nie pozwolił mi zacząć.
- Nie przejmuj się, dałem radę naprawić twoje błędy. - Klanie Gwiazdy, NIE!
- Skoro uważasz, że cała chwała należy się tobie, nie potrzebujesz jeszcze jedzenia! - powiedziałem dobitnie, zabrałem mu zdobycz z przed łap, i popędziłem do mojego "obozu" gubiący go w leśnych zaroślach.
Przybiegłem do mojego legowiska i pośpiesznie wszedłem do środka.
- Zaraz powinien przyjść Kalypso, nie przejmuj się nim. - rzuciłem w stronę ucznia.
Przytaknął.
Leżał już na swoim własnym posłaniu, a obok niego, wiewiórka. Dołożyłem na "stos" moje zdobycze i...w tej chwili zjawił się Kall. Jelenia Łapa zjeżył się mimo mojego uprzedzenia. Bezgwiezdny również.
- Ciii... - wkroczyłem między nich. - spokój. To Jelenia Łapa, a to Kalypso. Zjemy coś - zaproponowałem.
Przytaknęli i położyli sierść.
Szybko sięgnąłem po srokę, a moi towarzysze rozdzielili pozostałą zwierzynę. Nie są zbyt nieufni.
- Fajnie się tu urządziłeś. - mruknął Kall gdy zjedliśmy.
Brązowy przytaknął energicznie.
- Dobrze, że cię spotkałem.
Również przytaknąłem. Myślę, że fajnie się nam będzie razem mieszkać...
- Dawno nie jadłem świeżej zwierzyny, byłem zmuszony jeść żarcie dwunożnych...
Spojrzałem na Kalypso. ,,a Pręga twierdzi, że tylko ja podjadam dwunożnym..." - mówiło jego spojrzenie.
Po cichu wycofałem się z pomiędzy dwójki rozmawiających kotów i wyszedłem na zewnątrz. Wnętrze mojego "obozu" było dziwnie zatłoczone i moje myśli powracały do Klanu. Skierowałem się w kierunku Jeziora. Wszedłem w zagajniki i...
Ałłł!
Wywróciłem się na czarno-białą sylwetkę. Krucza jęknęła zażenowana i szybko otrzepała sierść z mchu. Wyglądała na zdziwioną, ale raczej nie naszym spotkaniem, a zaistniałą sytuacją - ja i tym i tym.
- Co cię tu sprowadza?
- Mogę chodzić przy jeziorze, nie mam żadnego zakazu. - odpowiedziała niewinnie.
- Miałem tylko wrażenie, że zmierzasz w stronę mojego legowiska... - zastrzygłem uszami w kierunku z którego przyszedłem, w tym przypadku - po upadku - w stronę mojej lewej łapy.
Wywróciła oczami.
- No...może, postanowiłam cię odwiedzić, ponieważ mam wrażenie, że Kalypso zrobił to samo.
Spojrzałem w jej zielone oczy. Ze wszystkich tutejszych kotek, to właśnie ją chciałbym najbardziej. Zerknęła na mnie nie ukrywając rozbawienia.
Była dziś w dobrym humorze... aż za dobrym... podejrzanie dobrym...
Tą myśl postanowiłem odłożyć na później. Dotknąłem nosem jej nosa jakimś cudem powstrzymując wybuch śmiechu. O dziwo - nie protestowała.
Co ty robisz ze swoim życiem!? Masz partnerkę, może kociaki! - mówiła moja podświadomość. Zignorowałem ją. Niech gada kiedy jej się podoba, ale nie teraz!
- Kalypso był miły? - zapytała w końcu.
- Bardziej denerwujący...ale jak teraz o tym pomyśle...może faktycznie starał się był miłym... W każdym razie dobrze, że mówisz, że to jedynie spółka pod tytułem ,,bądź miły dla Bursztynowej Pręgi". - strasznie mnie to zirytowało i uraziło. Nie mam pojęcia czemu... Odbiegłem w kierunku mojego legowiska pewny, że Raven również zmierza w tym kierunku. Już po chwili przekonałem się, że mam rację. Szybko wszedłem do obozu. Kalypso i Jelenia Łapa...spali...? Krucza Mgła stanęła obok mnie.
- Jak słodko. - zauważyła oschle. - J-jelenia Łapa...? Ty...żyjesz...? - szepnęła.
Brązowy kocur otworzył oczy szeroko gdy tylko usłyszał głos biało-czarnej.
- Krucza...Mgła? - zapytał.
- Tak, to ja. Porwali mnie i jestem. Dobrze cię widzieć. - mruknęła.
- A jak się ma Glinianą Łapa? Akacjowa Łapa? Są jakieś walki? Co z Lśniącą Gwiazdą? - zaczął obsypywać kotkę pytaniami.
- Gliniana Łapa...dobrze się szkoli. Akacjowy Zmierzch jest już wojownikiem. Na razie nie ma żadnych walk, chociaż ja też dawno nie byłam w domu... Lśniąca Gwiazda ma się dobrze... - koniuszek ogona Raven zadrżał.
Znudzony tą wymianą zdań nieznacznie ruszyłem Kalypso łapą a ten zamrugał i wstał.
- Krucza Mgła? - szepnął zdezorientowany - Co ty tu robisz?
Zapanowało dziwne napięcie.
Po raz kolejny poczułem się bezbronny. Totalnie bezbronny. Zakręciło mi się w głowie i wbiłem pazury w ziemię pod łapami by nie upaść. Od strony lasu napływał zapach krwi. Zamrugałem. Zapach zniknął, a ja jeszcze raz przypomniałem sobię, że to dzieje się cały czas. Morderstwa, porwania, zabójstwa...
To koniec
Nie, nigdy...
1872 słowa • Bursztynowa Pręga zyskuje 18 pkt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz