Od Porannej Łapy

 

Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu

Narracja pierwszoosobowa

 – Pomóżcie! Promyk wymiotuje! - Krzyczy Błękitna Tafla. Patrzę na nią zmęczona. Ten durny kociak znowu coś sobie zrobił. 
– Chodź Poranna Łapo, weź kilka ziół, o których ci wczoraj mówiłem! - Otwieram pyszczek by zaprotestować. - Nie ma, ale! Już! Patrzę na niego zmęczona. Nie pozostaje mi nic innego niż wziąć zioła i iść.

 -•-

 Durna mini kara! Czemu Różany Obłok nie wie, że śpiąca ja to wkurzona ja? Każe mi zbierać jakieś zioła przy granicy. Też mi coś! Jak ja nie znam nawet ich nazw! A jej słowa są śmieszne “skoro mnie nie słuchałaś to tak masz, wiesz jak wyglądają, więc idziesz! I nie waż się wrócić z pustymi łapami!”. Rozglądam się po terenie. Kilka ogonów ode mnie jest granica, czasami myślę by ją przekroczyć i iść szukać matki. Jednak co by pomyślał mentor? Czy ojciec by mnie zabił gdyby mnie widział? Pewnie tak. Czuje zapach obcego kota. Przeszywa mnie dreszcz. Przecież nie jestem uczniem wojownika! Nie znam się na walce! Nawet niezbyt mi wolno! Pewnie nikt mi nie pomoże, jednak może? Wyszłam o świcie, a jest półmrok. 
– No proszę, a ja myślałem, że nikt tam nie mieszka.- Z cienia wychodzi czarny kocur. On wygląda jak mój ojciec. Co robić?! – Wynoś-ś się z terenów klanu-u Gauerdi! - Krzyczę przestraszona. Jeśli to mój ojciec to co mam robić? Atakować, ale jak?
 – Taki kociak jak ty ma mnie zatrzymać?! Nawet moje dzieci były mniej żałosne. Ciebie też trzeba zabić, zbyt przypominasz mi jednego. - Podchodzi bliżej. Wysuwa pazury. Spokojnie. Wygarnij mu!
 – Takie żałosne? Przez ciebie Stokrotka nie żyje! Wstydź się życia! Nie nadaje się do walki, jednak umiem leczyć i zatrać takie koty jak ty!- Wrzeszczę przyjmując pozycję bojową. Sama nie umiem walczyć jednak widziałam kilka razy jak koty ją robią.
 – To ty!- W jego oczach panuj wściekłość. Co robić? Uciekać? Nie. Narażę niewinne koty na niego, jednak tam też są doświadczone koty.- Popełniłem błąd nie zabijając ciebie wtedy! Naprawię go! - Krzyczy kocur i skaczę na mnie. Próbuje odskoczyć jednak dostaje pazurami po boku. Syczę z bólu. 
– Poranna Łapo? Poranna Łapo!- Krzyczy jakiś kot. Chyba Blady Kamień. Tak, to on.
 – Tu jestem! - Mówię przyduszona przez łapę ojca. Łzy ściekają mi po pysku. Znowu to się powtarza. Może to kara od klanu Gwiazdy? Widzę ciemną postać odpychającą ojca. Znowu syczę z bólu, mam ranę na szyi i na boku na pewno. Nie mam siły wstać. – On nie ma prawa bytu! Jest jakimś cholernym wytworem nie ma prawa! - Patrzę na niego zmęczona. Ma racje. 
– Zamknij się.- Blady kamień przejeżdża pazurami po jego pysku. Próbuje obrócić się na brzuch.- Wynoś się, ostrzegam. Inaczej cię zabije! - Odsłania pazury i kły wojownik. – Póki mojego celu nie spełnię nie odejdę! - Oczy mi się zamykają. Nie słyszę już nic. 

-•-

Czuje ogromny ból. 
– Ja nie wiem, czy … – Głos mentora jest niepewny. - Ona wybudzi się, ma liczne poważne bardzo głębokie rany.
 – Bądźmy dobrej myśli, jak się wybudzi to spytamy się jej czy potwierdzi wersję Bladego Kamienia. Ja pójdę, informuje mnie o jej stanie.- Szary świt mówi. Czuje drgania ziemi. Odchodzi. Otwieram lekko oczy. Jak tu jasno! Patrzę na mentora. 
– Co-o się-ę stało?- Próbuje się podnieść, jednak upadam na mech.
– Nie wstawaj!- Podchodzi do mnie. Patrzy na mnie zmartwiony. - Dzięki klanu gwiazdy, że się obudziłaś. Pamiętasz co się stało? 
– Tak.- Patrzę na swój bok, cały w pajęczynie. Próbuje znowu wstać.- Muszę-ę iść-ć podziękować-ć Blade-emy Kamieniowi-w! Robię kilka kroków od mchu. Jak mnie wszystko boli! Różany Obłok podnosi mnie i kładzie na mech. Patrzę na niego zrezygnowana, serio?
 – Siedź. Nawet nie wiesz jak się martwiłam! Pójdę po Szary Świt i opowiesz co się działo, dobrze?- Kiwam głową na zgodę.
Czy tylko ja mam takiego pecha, czy inni też? Pewnie inni też. Ale czemu musiałam wtedy akurat iść? Mogłam od razu uciekać. 
– Poranna Łapo! - Patrzę przestraszona na mentora. Obok niego siedzi Szary Świt. 
– Tak?- Macham ogonem, dziwne, że mnie w niego nie trafił. 
– Opowiesz co się stało? Jest to dość potrzebne, Blady Kamień zabił tego kota i musimy wiedzieć czy miał inną opcje. - Moje serca stanęło na chwile. On go zabił?! To straszne.
– No-o dobrze, zbierałam zioła obok granicy. Z krzaków wyszedł ojciec… znaczy ten kot. Po tym jak mnie rozpoznał to zaatakował mnie, chciał mnie zabić.- Łzy zaczynają spływać mi po policzku.- Gdyby nie Blady Kamień to by mnie zabił dawno. Nie mogłam wstać, a on bronił mnie. Ostrzegł tego kotka, że ma opuścić teren albo go zabije. - Obraz rozmazuje mi się bardzo.- Potem-m już nic nie pamiętam. Koty widocznie myślą co się wydarzyło. 
– Według Bladego Kamienia gdy już zabił tego kota przez to, że nie reagował na żadne wołanie dlatego przyniósł cię tutaj bardzo szybko, byłaś cała we krwi. Masz rany na szyi i boku, to sprawa twojego ojca? - Mentor patrzy na mnie troskliwie. 
– Ja nie mam ojca, to sprawka tego kota.- Warczę cicho. Nie posiadam ojca. Zabił Stokrotkę, chciał mnie zabić. Nie zasługuje na miano kota. 
– No dobrze, w takim razie wyglądała na martwą jednak twoje serce biło i tak przespałaś 5 wschodów słońca. - Dokończył mentor. 5 WSCHODÓW SŁOŃCA?! 
– Czyli wersja Bladego Kamienia była prawdziwa.- Zastępca wstaje.- Idę poinformować przywódcę by wypuścił go z więzienia. Więzienie?! On mi uratował życie!
 – On był w jakiś więzieniu?- Patrzę zdziwiona na mentora. 
– Tak. Myśleliśmy, że to on cię zaatakował, w końcu był przeciw szukaniu ciebie i od początku cię nie lubił.
 – Gdyby nie on nie żyłabym. 
– Będzie trzeba potrenować trochę walkę, na wszelki wypadek. I wzmocnić patrole, nie może być tak że samotnik zaatakował ucznia. A i Poranna Łapo, za 3 wschody słońca idę z Lśniącą Gwiazdą do księżycowej zatoczki, klan zostanie na ten czas bez medyka, a tobie NIE WOLNO wstawać, rozumiesz? 
– Ale jak ktoś będzie ciężko ranny?
 – ROZUMIESZ?- Powtarza te słowa.
– Tak.- Kiwam głową.
 – Zmierzchowa Łapa popilnuje cię, nie martw się, że straci coś, bo to jego kara za śmianie się z tego, że nie żyjesz.- Przekłada zioła kotka.
– No dobrze, ale nie obiecuję.- śmieje się cicho. Boli mnie wszystko. Zamykam oczy. Czemu sen nie nadchodzi? Boli mnie bardzo szyja, chyba najmocniej.
- Mogę kilka nasiona maku?
 – Nie przesadź z nimi, mały ból przyda się.- Kładzie mi kilka nasion maku przed pyszczkiem.
 – Bla, bla, bla, to nie ty masz rany na prawie całym ciele. - Biorę kilka nasion maku. Medyczka fuczy na mnie. 
– Mam nadzieję, że twoje humorki miną jak będziesz zdrowa. - Wzdycha i wychodzi. Mam tu być sama? Przecież ktoś może chcieć mnie zabić! Zamykam oczy. Nikt ci nic nie zrobi. 

-•-

Patrzę na swój ogon, nie mam kawałka sierści, na łapie mam ślady pazurów. Na klatce piersiowej też mam ślady pazurów. Jeszcze nie mam jej na karku podobno. Wstaję z bólem, nie ma medyka jest super. 
– Kładź się. - Syczy Zmierzchowa Łapa.- Jak coś ci się stanie to mnie chyba Różany Obłok zabije.
– Nic ci nie zrobi.- Przewracam oczami. - Idę się przejść, ile można siedzieć tutaj! Uczeń zagrodził mi drogę. 
– Nawet się nie waż.- Syczy.- Kładź się! 
– Co mi zrobisz?- Przechodzę obok niego spokojnie. Co on może mi zrobić? 
– Idę po Szary Świt, może on ci przemówi do móżdżka. A nie ty go nie masz.- Wychodzi. W dość szybkim tempie kładę się znowu na mech. Jak to boli! Kładę głowę na łapkach. Może uwierzy, że nie wstawałam. 
– Poranna Łapo! Masz odpoczywać! - Zastępca wchodzi zdenerwowany.
– Ale.- Co by tu powiedzieć.- Przecież chce tylko się przejść.
 – Chcesz być medykiem, prawda? – Oczywiście.- Patrzę w bok oburzona. Durne pytanie. – Jak rany ci się nie wygoją to nie zostaniesz nim nigdy, sama wiesz jak ważne jest wygojenie ran. - Siada blisko wyjścia. Nie ma Zmierzchowej Łapy, dziwne. 
– Niby tak.- Przewracam oczami.- Nikt nie będzie narzekał, że nie ma mnie, w końcu nie mam rodziny żywej.
– Są też koty z poza rodziny, które się o ciebie martwią, rozumiesz?- Patrzę na niego. Niby o tym wiem. W końcu … zawsze Różany Obłok się o mnie martwiła i Szary Świt czasami mnie odwiedzał w kociarni. Może lepiej gdybym była uczniem wojownika? Nie. Nie nadaje się do walki.
– Jestem tylko obowiązkiem.- Podnoszę się do siadu.
 – Kładź się proszę.- Patrzy na mnie zdenerwowany.
 – Czemu mnie uratowałeś?- Zmieniam szybko temat.
 – Kodeks mi kazał…. 
– Zasada 12 pamiętam.- Kładę się. “Żaden wojownik nie może opuścić kocięcia w bólu czy niebezpieczeństwie, nawet jeśli jest to kociak z innego Klanu.”- Nawet ja znam tę zasadę. 
– Znasz kodeks wojownika? Brawo!- Uśmiecha się lekko.
– Przecież sam mi go mówiłeś!- Uderzam ogonem o ziemię. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. Jak to boli!
 – Ty chyba tu się zabijesz bez opieki.- mówi zmęczony. Nie dziwię się mu. W końcu Lśniąca Gwiazda nie wygląda najlepiej, więc ma jego obowiązki. I jeszcze chciał iść porozmawiać z gwiezdnymi! Nie rozumiem go. – Wcale nie! Dałabym sobie radę gdyby nie te rany i ból.- Wbijam pazury w ziemię. Czemu nikt mnie nie rozumie? Przecież to normalne, skoro tacy mądrzy to niech sami leżą bez ruchu klan gwiazdy wie jak jeszcze długo. Kocur westchnął. Czemu się nie wkurza?
– Wiem o tym, ale każdy wielki wojownik kiedyś był w twoim stanie i musiał dać radę. - Uspokajam się powoli. Każdy? Czyli on też!
– Pewnie masz dużo zajęć jak nie ma Lśniącej Gwiazdy, nie chce zajmować ci czasu czy coś.- Zastępca śmieje się.
 – Patrole poszły, na polowaniu koty są, więc NIE mam nic do roboty, oprócz pilnowania ciebie. 
– Na pewno? Nic? 
– Pilnować ciebie muszę, nikogo oprócz Różanego Obłoku prawie się nie słuchasz. - Odwracam głowę zmieszana. Aż tak się ich nie słucham? Przecież słucham się Medyka, Szarego Świtu też się słucham, Lśniącej Gwiazdy oczywiście i… lista mi się kończy. 
– Mogę prosić kilka nasion maku?- mówię znudzona. Nudzę się. I to jak nie wiem. 
– Nie wiem które to.- On sobie żartuje, jak można nie wiedzieć! 
– Żartujesz sobie ze mnie?- Kręci przecząco głową. Patrzę w niego ze zdziwieniem. Jak?!
- To mogę po nie wstać? 
– Nie wolno ci wstawać, chodzić, wiercić się o bieganiu nie wspominam. I ty wiesz czemu, bo od dawna Różany Obłok ci mówi. 
– To proszę podaj mi nasiona maku, bez nich nie zasnę. Zbyt mnie boli. – Musisz poczekać, aż Różany obłok wróci, pewnie jutro o wschodzie słońca.

 -•-

Wreszcie! Wstaje powoli, Różany Obłok mnie znienawidzi. Podobno Szary Świt jest na patrolu, ja czuję się lepiej, więc pójdę przejść się. Głodna jestem. Nikt mi nic nie przyniósł. Robię kolejny krok powoli. Syczę. Wychodzę z legowiska medyków. Słońce! Mrużę oczy. Jak tu jasno! Rozglądam się. Nie ma ani Szarego Świtu, Bladego Kamienia też nie widzę, po Różanym obłoku ani śladu, to się uda! Idę bardzo powoli do sterty. Ile ja bym dała za kawałek ryby, nie rozumiem jak inne klany mogą jeść myszy. Ryby najlepsze! Podchodzę zmęczona do sterty, jedzenie!
– Poranna łapo!- Odwracam głowę. O nie. Przechodzi mnie dreszcz strachu. Różany Obłok.
- Miałaś nie wstawać! 
– Głodna jestem! Nie moja wina, głód mnie wygonił!- Biorę ryby ze sterty i odwracam się. Zmierzchowa Łapa powinien mi przynieść coś. – To cię nie usprawiedliwia, i ty o tym wiesz.
– Nie? Gdybyś była bardzo głodny i jeszcze nie pozwalano by ci chodzić to byś też wyszła.- Idę powoli do legowiska. 
– Co ja z tobą mam?- Wdycha i podnosi mnie za kark. Jak on to robi, że jakoś nie łapie mnie za ranę. Macham wkurzona łapami. Nie jestem kociakiem!
- Uspokój się. Wiesz jak bardzo poważne masz rany?! Jak będziesz tak się zachowywała to pójdziesz do starszyzny w wieku 7 księżyców! Nie przemyślałam tego. Medyk kładzie mnie na legowisko. 
– Jak wstaniesz to obiecuję ci, że idziesz do starszyzny!- Obracam się do mnie tyłem. 
– Żartujesz sobie?- Biorę kęs ryby. Jaka pyszna! 
– Nie.- Odpowiada chłodno. Krztuszę się jedzeniem jednak je połykam. Że co?! Kładę głowę na łapach. Jak bym miała trafić do starszyzny z powodu nie zagojonych ran to idę się zabić. Czas słuchać wykładu od mentora jaka to jestem nie odpowiedzialna.

1916 słów • Poranna Łapa zyskuje 19 pkt.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz