Narracja pierwszoosobowa
Prawda może nas boleć, ale czasem po prostu nie da się od niej uciec. Złotooka była wstrząśnięta tym co usłyszała i nie mogłam ją za to winić, przez te kilka dni starałam się spędzać z nią każdą chwilę, była jedynie kociakiem, ale nie mogłam wątpić w jej inteligencję. Rozmawiałyśmy o sprawach błahych i nieistotnych, jednak nawet w ów czas jej odpowiedzi budziły we mnie podziw. Rozumiała moje położenie i związane z nim konsekwencje na własnej osobie, z czasem gdy początkowe przerażenie minęło, kotka wydała mi się niezwykle dojrzała, może nawet bardziej ode mnie...
Kalypso nie przeszkadzał mi w prowadzeniu rozmowy z Lore, tak naprawdę w ogóle go nie widywałam. Jego reakcja nie powinna mnie zdziwić w końcu nie mogłam powiedzieć mu prawdy, a jednocześnie byłam zawiedziona tym iż kompletnie mnie odrzucił. Wiedziałam, że nasza znajomość jest z góry skazana na porażkę i nie możemy się do siebie przywiązać, podobnie sprawa ma się co do mojej uczennicy, ale jednocześnie czułam do nich pewien respekt. Sądziłam, że bezgwiezdny sam dojdzie do tego co się dzieje i mimo wszystko spróbuje jakoś to zrozumieć, czułam się okropnie bezbronna jak i naiwna. Nie powinnam niczego od niego wymagać, ani tym bardziej liczyć na pomoc w pokonaniu tego do czego sama się wkopałam.
- Za nic cię nie winie - powiedziała krótko szara kotka widząc jak niepewna i krucha w jej towarzystwie jestem. Słowa te nie łączyły się nijak z tym o czym chwilę wcześniej rozmawiałyśmy, ale poczułam się lepiej wiedząc, że Lore mimo wszystko jest po mojej stronie, uśmiechnęłam się do niej delikatnie, który to gest natychmiast odwzajemniła.
Muszę iść do Matthewa i w końcu porozmawiać z nim w cztery oczy, bez żadnych świadków, którzy w każdej chwili mogliby nam przeszkodzić - tego wymagała ode mnie Wendy, ale ja również poczułam ogromną potrzebę wyjaśnienia wszystkich spraw.
Pożegnawszy się ze złotooką udałam się tam gdzie teoretycznie powinno znajdować się legowisko przywódcy niewiernych. Ze wszelkich sił chciałam tego uniknąć, ale miałam żywe wrażenie, że dopóki tego nie zrobię wciąż będę tkwić we własnym wewnętrznym koszmarze.
Przeszłam przez zasłonę z bluszczu i zobaczyłam, że kocur w rzeczy samej tam się znajdował, rozłożony na posłaniu ostrzył pazury nawet nie patrząc w moją stronę.
- No proszę, wreszcie zaszczyciłaś mnie swoją obecnością! - wykrzyknął radośnie, nadal nie obracając się w moją stronę.
- Noga już Ci nie przeszkadza? Sam osobiście zleciłem Wendy wykurowanie cię, tak naprawdę nie chciałem aż tak bardzo Cię uszkodzić, trochę mnie poniosło... W każdym bądź razie skoro masz siłę na szlajanie się gdzieś z moim kochanym braciszkiem, który swoją drogą był tu kilka dni temu zapewne z Twojego powodu, to powinno być już przynajmniej po części lepiej - Byłam zaskoczona tym jak szybko kocur to wypowiedział, ale fakt z jaką prędkością można się wypowiadać nie był w tej chwili istotny.
- Jednak tu był?
- Jednak? Przybiegł tutaj jakby się paliło, po czym zanim cokolwiek z siebie wydusił musiałem odczekać pół dnia aż w końcu złapie oddech - powiedział wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją - ale podejrzewam, że nie po to tutaj jesteś.
- Do czego tak właściwie miałabym być wam potrzebna? - spytałam tępo, zapominając tego o co dokładnie miałam spytać, chrzaniąc moje wcześniejsze przygotowania.
Matthew odrobinę spoważniał, wbijając wzrok w ziemię.
- Pomóż mi
- Co takiego?
- Pomóż mi go odzyskać. On nie rozumie, że nie życzę mu źle, ja po prostu... chciałbym jakoś przyczynić się do wyjścia bezgwiezdnych z ukrycia - oznajmił bez cienia kpiny w głosie, ale już po chwili na jego twarz powrócił szeroki uśmiech - poza tym myślę, że idealnie nadajesz się na naszą maskotkę.
- M-maskotkę?
- Chyba kojarzysz tę przyśpiewkę klanu, podczas pierwszej fali napaści? Swoją drogą miałaś rację nie musieliście pomagać tym z zachodu, myślę, że i tak na nic się to zdało, ale chyba znowu zaczynam mówić nie o tym co trzeba. A więc tak "czarna noc ocali klan" możemy uznać, że pojmanie cię nie było aż tak bardzo przypadkowe, tym samym niewierni będą w stanie na dobre uwierzyć w autentyczność tej wymyślonej, ale niebanalnej przepowiedni, razem możemy stworzyć jedyny w swoim rodzaju świat. Świat bez gwiazd - stwierdził lider, schodząc ze swojego posłania i zmierzając w moją stronę.
Stojąc naprzeciwko mnie przystał podnosząc do góry swoją łapę, na której dało się zauważyć świeży ślad po rozcięciu.
- Podobno w tym miejscu blizny trudniej się goją - powiedział spoglądając na mnie wyczekująco, aż nie zorientowałam się czego ode mnie chce. Uniosłam prawą łapę, żeby przystawić ją do tej Matthewa.
- Nie zrobisz jej nic.
- Co proszę? - samiec popatrzył na mnie udając, że nie do końca rozumie o czym mówię, chociaż byłam pewna, że zrozumiał to aż za dokładnie.
- Niezależnie od mojego zachowania nie skrzywdzisz jej! - warknęłam na niego nie przejmując się tym jak bardzo moje zachowanie było wyzywające.
- To ja tu dyktuje zasady, ale jeśli będziesz współpracować nie będę miał ku temu powodów - mruknął, dając mi do zrozumienia, że nie mam na co liczyć i "niezależnie od mojego zachowania" Lore jest na straconej pozycji.
-•-
Obudziłam się rankiem w ziemiance, którą dzieliłam z Bursztynową Pręgą. Przez nieobecność za równo jego jak i mojego strażnika mogłam robić to na co miałam ochotę, nie będąc kontrolowaną przez nikogo, próba ucieczki po mimo wszystko nie była w tym momencie odpowiednia. Nie byłam na to gotowa zarówno fizycznie jak i psychicznie, przywódca dał mi wyraźnie do zrozumienia, że jeśli ośmieliłabym się to zrobić nie oszczędziłby ani Lore, ani tym bardziej Huntera. Jego nieobecność była lekko mówiąc przygnębiająca, musiałam sama przed sobą przyznać, że mimo to jak wiele nas różniło i nie wyobrażałabym sobie kiedykolwiek się do niego zbliżyć to jednak brakowało mi tej irytującej kupy rudej sierści. Każdy na pewno przeżył kiedyś taki czas, w którym nawet jeśli niewiadomo jak bardzo by się starał nic nie wychodziło pozostawiając daną osobę w rozsypce. Tego dnia nie czułam już nic poza narastającym uczuciem zawodu samą sobą. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc leżałam jedynie, próbując o niczym nie myśleć. W końcu stwierdziłam, że powinnam coś zjeść, co prawda nie za bardzo miałam na to ochotę, a mówiąc szczerze w ogóle jej nie posiadałam, ale doszłam do wniosku, że już wolałabym się utopić niż zginąć śmiercią głodową. Jednocześnie zauważyłam, że sposobów na zakończenie życia jest naprawdę sporo, a przedmiotów, które mogą ku temu posłużyć wiele. Zaczęłam się rozglądać po terytorium i wyobrażać jak wiszę, przywiązana do gałęzi drzewa lub przekłuta przez ostre patyki, mogłabym również zostać przygnieciona przez głaz, spalona żywcem, rozszarpana przez psy, dziki czy inne zwierzęta, możliwości było nieskończenie wiele, a te scenariusze coraz bardziej wybiegające ponad kresy mojej wyobraźni jak bardzo nietuzinkowe by były na pewno mogłyby być prawdziwe. No może nie często na tym terenie zdarza się w paść w jakieś wiry wodne, zostać zagazowanym czy pożartym przez egzotyczne ptaki, ale istniały jeszcze inne sytuacje godne uwagi.
Miałam nadzieję na znalezienie jakiejś zwierzyny, z tego względu udałam się jak najdalej od tej "żywej" części obozu. Wyszłam na zarośniętą polanę, z której roztaczał się widok na góry. Gdyby nie fakt, że nadal widoczna była bariera, która błyszczała intensywnie w promieniach słońca mogłabym przypuścić, że to jedno z piękniejszych miejsc na jakie kiedykolwiek natrafiłam. Wytężyłam wzrok i węch, próbując wyłapać zapach obcego stworzenia, ale lekki wiatr mi to porządnie uniemożliwiał. Polowanie z tej perspektywy byłoby uciążliwe, więc przeniosłam się dalej, zbliżając do ogrodzenia.
Tam w końcu po dość długim czasie zobaczyłam niewielkiego zająca, byłam kompletnie oszołomiona tym, że w ogóle cokolwiek znalazłam, ale nie zamierzałam zmarnować okazji na zdobycie pożywienia, więc ostrożnie, trzymając się blisko przy ziemi zaczęłam iść w jego kierunku. Odległość między nami malała aż w końcu zwierzę dostrzegło moją osobę przedzierającą się przez łąkę w jego kierunku. Ssak zaczął uciekać, ale na jego nieszczęście okazałam się od niego szybsza. Ostatnie chwile życia spędził walcząc o życie pod moimi pazurami, gdy przestał się miotać, a jego ciało znieruchomiało zamierzałam zacząć go jeść, ale ciekawość mnie powstrzymała. Spojrzałam na miejsce w jego ciele, z którego jeszcze przed momentem dochodziło szybkie, nierównomierne bicie, rozcięłam jego skórę w tym miejscu nie chcąc uszkodzić znajdującego się w nim narządu. Cięcie okazało się nie dostatecznie głębokie, więc je powtarzyłam aż do momentu, w którym moją łapę zalała jeszcze ciepła krew zająca, nie zraziło mnie to a jeszcze bardziej pogłębiło moją rządzę wydostania z niego tego czego szukałam. Wkrótce rana była na tyle okazała, że w końcu uchwyciłam w ciele szkodnika narząd, który uznałam za odpowiedni, delikatnie go przyciągnęłam chcąc zobaczyć jak wygląda.
Serce szaraka miało nierówny, nieco owalny kształt, nie spodziewałam się, że ta część ciała będzie tak mała, tak niepozorna, nigdy nie przypuszczałabym, że właśnie to coś utrzymuje nas częściowo przy życiu, chociaż nieczęsto miałam okazję grzebania we własnych ofiarach. Nie przypuszczałabym również, że ktoś może mnie w takiej sytuacji kiedykolwiek zobaczyć, byłam niemalże cała w krwisto czerwonej mazi, przytrzymując zwłoki, a przynajmniej to co z nich zostało, delikatnie mówiąc nie wyglądałam najkorzystniej.
Niestety byłam pewna tego co, a raczej kogo zobaczę gdy się odwrócę, mój wrodzony pesymizm podpowiadał mi, że nie była to Wendy, Lore, Ash, Pręga ani Matthew, których obecność w tym czasie zniosłabym trochę lepiej. Odwróciłam się przodem do kocura chcąc zobaczyć jego reakcją, ale Kalypso nie wydawał się moim zachowaniem obrzydzony, zniesmaczony czy przestraszony, a jedynie lekko zdziwiony.
- Cudzoziemcy są naprawdę dziwni... - mruknął do siebie na tyle głośno bym mogła go usłyszeć.
- Kto to mówi? - odparłam na to oschle, ale tak naprawdę nie miałam zamiaru się z nim kłócić.
- Ktoś pochodzący z klanu rządzonego przez wariata, zmierzającego do przejęcia władzy nad światem - odpowiedział spokojnie zielonooki, podchodząc w moją stronę.
- Masz doprawdy ciekawe hobby, coś Ty mu zrobiła? - spytał przyglądając się mojemu dziełu.
Zamierzałam się uśmiechnąć i odpowiedzieć coś równie abstrakcyjnego, ale przypomniałam sobie co przed chwilą czułam. Jak widząc daną osobę można całkowicie zapomnieć o otaczającym nas świecie? Odpowiedź na to jest jedna - Nie można, nie powinno się, to... to niemoralne, a przynajmniej ja tak sądziłam.
- Myślisz, że też je mam? - zapytałam całkowicie poważnie, wbijając wzrok w punkt pod moimi łapami.
- Z pewnością - odpowiedział patrząc raz na mnie, a raz na mój wyczyn - Chociaż nie sądzę by to coś też tak uważało. Część mnie chciała się szczerze roześmiać, podzielić się z nim wszystkim co ciążyły mi na duszy, ale nie mogłam. Nie teraz.
Nie mam pojęcia co wywołało u mnie taką zmianę, nigdy nie miałam specjalnych problemów z podejmowaniem decyzji, radzeniem sobie w trudnych sytuacjach czy rozwiązywaniu własnych utrapień, ale w tej chwili myślałam o kimś kim byłam, kim byłam przed wojną, kim byłam gdy zawsze miałam kogoś przy sobie, kogoś na kogo zawsze mogłam liczyć. Nie jestem tą samą osobą i tym razem by się podnieść również potrzebuje mieć kogoś takiego.
Długo zbierałam myśli rozważając wszystkie argumenty za i przeciw temu, żeby wtajemniczyć w moje domysły Kalypso, oczywiście pomijając niektóre tematy. Postanowiłam, że zaryzykuję, miałam do stracenia wiele, ale nic nie robiąc w końcu i tak bym to straciła. Starałam się by mój głos brzmiał niewinnie, tak jakbym to co chciałam mu powiedzieć było zupełnie naturalne, jednak nie do końca tak wyszło.
- Znasz jakieś miejsce, w którym moglibyśmy porozmawiać nie bojąc się, że ktoś może nas podsłuchać?
Kocur zamyślił się, wyglądał jakby nie był do końca pewny tego czy teren, o którym myśli na pewno spełnia wszelkie wymogi bezpieczeństwa.
- To ważne?
- Tak mi się wydaje - odparłam nieco zbyt dosadnie, samo wyobrażenie tego, że mogłam narazić się komuś z możliwie tak "błachego" dla innych powodu wydało mi się żenujące. Byłam egoistką myśląc, że mogę od tak zwyczajnie wciągnąć innych w bagno swoich problemów. Opuściła mnie wszelka pewność siebie i już miałam wszystko odwołać gdy zielonooki się odezwał.
- Właściwie jest takie miejsce, ale...
- Ale?
- Nie sądzę byś chciała tam za mną wejść.
Spojrzałam na niego wymownie nie rozumiejąc dlaczego niby miałabym mieć coś przeciw temu.
- Praktycznie na każdym rogu może czaić się ktoś obcy, wszędzie można zostać łatwo namierzonym i podejrzewam, że dobrze o tym wiesz. Natomiast nie mówiąc o członkach klanów nawet bezgwiezdni nie są zbyt przychylnie nastawieni do przebywania na terenie dwunożnych - częściowo wytłumaczył swój plan czekając na moją reakcję. Wpatrywałam się w niego tępo sądząc, że kompletnie mu odbiło albo robi sobie ze mnie żarty, ale po głębszym zastanowienie doszłam do wniosku, że ten pomysł faktycznie jest jedynym bezpiecznym wyjściem. Musiałabym złamać kolejne zasady, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nikt by się o tym nie dowiedział a nawet jeśli to mogłam spokojnie obrócić to na swoją korzyść sądząc iż zostałam do tego zmuszona. Nie była to pocieszająca myśl, ale w tedy mimo wszystko nikomu bym nie zaszkodziła o ile rzeczywiście bez większych komplikacji udałoby mi się kiedyś powrócić w rodzinne strony. Teraz moja wiara i przynależność nie miały większego znaczenia, więc czemu nie miałabym choć raz zobaczyć jak wygląda legowisko dwunożnych? Swoją drogą możliwe, że to była jedyna taka okazja, która nie miałaby już nigdy się powtórzyć. Ciekawość podobno do niczego dobrego nie prowadzi, ale tym razem miałam również inny cel.
- Zgoda - wojownik, spojrzał na mnie krzywo zapewne zastanawiając się czy dobrze zrozumiałam to co próbował mi powiedzieć.
- Poważnie?
- Sądzę, że to świetny pomysł.
-•-
Przeszliśmy przez "przejście do świata dwunożnych" i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Starałam się trzymać z tyłu aby się nie zgubić oraz dla bezpieczeństwa. W zasadzie zazwyczaj jest na odwrót, ale ja jednak lepiej czułam się zamykając pochód, podczas gdy mogłam w każdej chwili się obrócić i sprawdzić czy aby na pewno jesteśmy sami. Powinnam zastanawiać się co powiem i zrobię gdy będziemy na miejscu, ale zamiast tego moją uwagę przykuły wcześniejsze słowa Kalypso. Miał rację, nigdy nie możemy mieć dokładnej pewności, że nikt nie czai się w pobliżu. Zawsze istnieje cień szansy, że akurat w danym momencie jest się obserwowanym. W jednej chwili przypomniałam sobie całą masę sytuacji, w których będąc pewna całkowitej prywatności zachowywałam się aż nazbyt swobodnie. Nigdy nie sądziłam, że inni mogą próbować mnie podglądać, a sama myśl o tym sprawiła, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię i całkowicie zmienić swoją tożsamość.
- Wiem, że to może niecodzienna sytuacja, ale postaraj się im jakoś przypodobać - z zadumy wydostał mnie niepewny głos zielonookiego. "Niecodzienna sytuacja"? Czy ktokolwiek urodzony w klanie mógłby pochwalić się przebywaniem na terytorium potencjalnego wroga? To na co się zgodziłam było wręcz nierealne, miałam łasić się do istot, od których przez stworzenie klanów chciano się uwolnić, błagam, już wyznanie miłości Miedzianemu Głogu wydało mi się bardziej przystępne. Jednak sama o tym zdecydowałam i nie mogę nagle zmienić planów.
- Nie licz na wiele - stwierdziłam zrezygnowana.
- Po prostu ich nie zaatakuj i będzie dobrze - kocur stanął, rozejrzał się dookoła i szeroko uśmiechnął - Jesteśmy na miejscu!
Przed nami widoczny był wielki, niesamowicie rozbudowany dom, o ile piechurzy dzielą z nami jednakowe zastosowanie tego słowa. Starałam się nie zwracać uwagi na miejsca, w których dotychczas byliśmy, znajdowało się tam tak wiele nieznanych mi przedmiotów, że od samego patrzenia na nie zaczynała mnie boleć głowa. Chciałam poznać ich właściwości, ale czułam, że nadmiar informacji by mnie kompletnie przytłoczył.
Kalypso zbliżył się do małego otworu w czymś co miało imitować wielkie, drewniane wejście dla dwunogów i przesunął łapą znajdującą się tam blokadę dzięki czemu powstało przejście jakby idealnie stworzone dla kotów i wszelkich istot naszego rozmiaru.
Bezgwiezdny nie wszedł jednak do środka, ruchem głowy nakazując mi zrobić to jako pierwsza. Spojrzałam na niego niekoniecznie z wdzięcznością chcąc dać mu do zrozumienia, że nie widzę sensu w takich uprzejmościach tym bardziej, że nie mam bladego pojęcia co czai się za ścianą, polecenie jednak wykonałam.
O ile na zewnątrz mogłam skupić się na oglądaniu nieba lub własnych łap, tak tutaj nie mogłam skupić się na niczym. Wszystko na co tylko zwróciłam wzrok było dla mnie wielką niewiadomą, czymś dziwnym, innym, ale również niezmiernie przyciągającym.
Musiałam oderwać się od gapienia na wszystkie strony przez mojego towarzysza, który z niewiadomej przyczyny zaczął przeraźliwie głośno miauczeć.
- Co ty wyprawiasz? - syknęłam nie wiedząc co w niego wstąpiło.
- Sprawdzam czy ktoś z nich tu jest, ale raczej nie - wytłumaczył spokojnie.
- Skąd pewność, że tak jest?
- Uwierz mi, oni nie cierpią tego dźwięku, gdyby rzeczywiście któryś z nich był obecny natychmiast by do nas przybiegł.
- Byłeś tu już wcześniej? - spytałam z lekkim wyrzutem.
- W naszym klanie nie ma zbyt wielu stworzeń innego gatunku, co zapewne sama zauważyłaś, a nie zawsze możemy liczyć na przechodniów... - zaczął nieśmiało, aby za chwilę swoją pewnością obrócić sytuację na swoją korzyść - to chyba nie godzi się szanującemu wojownikowi, zgaduję, że właśnie tak myślisz - powiedział dziarsko.
- Wojownikowi? Właśnie cofasz się do rangi pieszczocha.
Kocur nie zareagował na moją zgryźliwą uwagę tak samo jak na błękitny pasek, który obracałam w łapach. Na jego środku widniały nieznane mi symbole, ale byłam pewna, że w języku dwunożnych układały się w imię nadane przez nich zielonookiemu. Nie wspomniałam o tym z trudem powstrzymując się przed jakimś złośliwym komentarzem.
Zaglądałam do każdego miejsca w lepiance piechurów, a podczas zwiedzenia jednego z mniejszych i znacznie węższych pokoi doznałam solidnego wstrząsu gdy patrząc w miejsce, w którym spodziewałam się zobaczyć beżową ścianą ujrzałam średniej wielkości kota o czarno-białej sierści, zielonych, szeroko otwartych oczach i łapach brudnych od pozostałości czerwonej substancji.
Musiałam wydać jakiś bliżej nieokreślony odgłos bo w chwilę później pojawił się Kalypso, który widząc moją minę zaczął chichotać.
Stworzenie przede mną nie dość, że przypominało mi mnie to było ze mną niesamowicie zsynchronizowane. Robiło dokładnie to co ja, podnosiło głowę kiedy ja to robiłam, machało łapą gdy mnie przyszła na to ochota i przyglądało mi się takim samym zdziwionym spojrzeniem, którym ja raczyłam je. Zbyt wiele rzeczy wskazywało na to, że to coś to rzeczywiście moja osoba. Czasami zdarzało mi się przeglądać w wodzie, ale nigdy moje odbicie nie było tak ostre i dokładne jak tutaj, przeniosłam wzrok na burego samca, który opanowawszy śmiech przyglądał mi się z kpiącym uśmiechem.
- Co to jest?
- Ty - stwierdził uśmiechając się złośliwie, na co wywruciłam oczami.
- TO w czym się widzę.
- Nie mam pojęcia jak dwunożni to nazywają, ale jak widzisz służy wyłącznie do poprawiania wyglądu. Oni mają na tym punkcie wyraźnego bzika.
Przyjrzałam się jeszcze raz "drugiej mnie" zwracając większą uwagę na swoją aparycje.
- Naprawdę moje uszy tak wyglądają? - zapytałam przewracając głowę na bok.
- Tak, naprawdę. Co Ci w nich nie pasuje?
- Moim zdaniem powinny być nieco większe.
- Nie są złe, według mnie wyglądają całkiem uroczo.
- Uroczo? - spojrzałam na jego odbicie - twoje są zdecydowanie lepsze! Widziałeś mój ogon? To już jest kompletna porażka.
Po kolei wymieniałam części mojego ciała, które mi się nie podobały (a było tego sporo) od czasu do czasu przerywana słowami Kalypso "wydaje mi się, że odrobinę przesadzasz" i "widziałem gorsze przypadki".
- Gdybym wiedział, że masz tyle kompleksów powiedziałbym abyś tu nie wchodziła.
- Zakazany owoc smakuje najlepiej. Wtedy z pewnością bym tu weszła - oznajmiłam mu wciąż zapatrzona w siebie jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
- Wycofuje to co powiedziałem Ci o tym przyrządzie. Jak widzę w niektórych przypadkach służy również to mieszania innym w głowach - mruknął bardziej do siebie niż do mnie, ale w jego głosie nie było słychać ani odrobiny złości czy dezaprobaty.
- Niechętnie muszę się zgodzić - odpowiedziałam zamykając oczy i idąc tyłem zamierzałam jak najdalej się oddalić, ale skończyło się na tym, że wpadłam na przeciwległą ścianę. Miałam nadzieję, że zielonooki tego nie zauważył, ale zdradził go stłumiony śmiech.
Zmierzyłam go krytycznym spojrzeniem, stał na tyle blisko tej przeklętej rzeczy, że nie mogłam się oprzeć pokusie by w nią spojrzeć. Nagle nastała ciemność. Byłam tak zagapiona, że nie zauważyłam Kalypso, który stał przede mną zasłaniając mi widok własnymi łapami.
- Odwróć się i wykonaj trzy kroki w prawo - wydał polecenie, stając koło mnie i cofając kończyny.
- Poważnie? - spytałam ze śmiechem czym sprawiłam, że kocur wręcz wypchnął mnie z pomieszczenia, nie słuchając co mam do powiedzenia.
- Uratowałen cię przed poważnym uzależnieniem, powinnaś być mi wdzięczna - oznajmił niemalże poważnie gdy znaleźliśmy się w innym pokoju.
Uśmiechnęłam się, ale mój wyraz twarzy diametralnie się zmienił gdy przypomniałam sobie po co tutaj przyszliśmy.
Usiadłam na miejscu i zaczęłam mówić.
- Ja mam wrażenie, że Matthew chce... chce... - słowa nie chciały przejść mi przez gardło - że on zrobi coś Lore - powiedziałam jak najszybciej się dało.
- Dlaczego miałby to zrobić? - zapytał spokojnie kocur.
- On wie o mnie za dużo - zaśmiałam się nerwowo - i chce to wykorzystać. Może nie brzmie teraz przekonująco i wychodzę na kompletną egoistkę, ale skąd mógłby wiedzieć o tym co powiedziałam naszym wojownikom gdy wrócili z walki z bezgwiezdnymi ponad księżyc temu lub to, że naprawdę kocham kociaki, albo, albo...
Wiedziałam, że jeśli teraz się nie przełamię nie zrobię tego w ogóle, ale sama myśl o tym, że ktoś z poza mojego klanu mógłby się tego dowiedzieć sprawiała, że chciałam ze wszystkiego zrezygnować.
Myślałam, że Kalypso zacznie mnie poganiać i się niecierpliwiść, ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Patrzył na mnie pogodnie dając mi czas na przemyślenie wszystkiego.
- Albo tego jak bardzo za nim tęsknię - powiedziałam a raczej wyszeptałam przymykając oczy spod, których widziałam zniekształcony przez nabierające się łzy świat.
Chwilę później kryłam głowę w jego sierści czując się znacznie lepiej niż podejrzewałam. Bezgwiezdny zapewne nie rozumiał o kogo mi chodziło, ale mimo to nie pytał o to, nie pytał o nic, po prostu był obok.
- Przepraszam - wymamrotałam odsuwając się od niego - zazwyczaj lepiej to znoszę...
Była to prawda, nigdy jeszcze w czyimś towarzystwie nie pozwalałam sobie na taki wybuch emocji. Potrafiłam całymi dniami płakać na wspomnienie Szałwiowego Ogona, ale tylko w tedy gdy byłam sama. Pośród innych starałam się nie okazywać tego w jak wielkiej rozpaczy jestem, nie czułam się wśród nich bezpiecznie, ale teraz było inaczej.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział cicho - Chciałabyś wracać?
Nagle poczułam przypływ odwagi.
- Nie. Nie powiedziałam Ci nawet małej części z tego co planowałam - oznajmiłam donośnie - Pamiętasz dzień, w którym wyprowadziłeś mnie poza obszar terytorium bezgwiezdnych? Matthew powiedział mi, że go zawiodłam, myślał, że bardziej zależy mi na dobru innych, niżeli swoim własnym i, że nawet po śmierci ukochanej osoby nie jestem w stanie poświęcić mu należytego szacunku. Ja wiem, że to brzmi nieszkodliwe, ale na mnie wywarło znacznie większe wrażenie. Gdy mój partner umarł obiecałam sobie być mu wierna na zawsze, spotkać się z nim gdy i na mnie przyjdzie czas, ale każdym moim czynem czuje, że coraz bardziej się od niego oddalam nawet jeśli już do tej pory łączyła mnie z nim jedynie pamięć. Twój brat nie miał prawa o tym wiedzieć, więc ktoś rzecz jasna go o tym poinformował, jednak nie o tym teraz mowa. Co do Lore... zawsze mogłam to źle odebrać, ale powiedział mi, że jeśli nie współpracuje to jej przypadkowe zniknięcie nie będzie dla mnie różnicą. Szczerze mówiąc nie jestem pewna dlaczego dokładnie miałby do tego doprowadzić, ale może rzeczywiście ma w tym jakieś korzyści, których nie mogę zrozumieć.
- Nawet nie próbuj zrozumieć jego toku myślenia. On nigdy nie rzuca słów na wiatr, no chyba, że dana sytuacja byłaby dla niego niewygodna.
- Czyli twierdzisz, że naprawdę może się na niej zemścić? - spytałam z gasnącą nadzieją, lider bezgwiezdnych był dla mnie kimś niepojętym, kimś kto jako jedyny zauważa rację w swoich czynach jakiekolwiek by nie były, jednak jeśli wierzy w swoje zwycięstwo jego poglądy muszą w choć małej części być słuszne, nie podjąłby się czegoś takiego gdyby wiedział, że nie jest to nic warte, prawda?
Istoty takie jak on wydawały mi się niezwykle ciekawe, sam fakt, że wiedzą one coś o czym inni z własnej woli nie potrafią pomyśleć jest niesamowicie intrygujący.
- Tego nie powiedziałem - odrzekł Kalypso, który również wyglądał na pogrążonego w myślach - ale dla bezpieczeństwa należy bardziej zwracać uwagę na jego zachowywanie i słowa co do tej uczennicy.
- Nie ucieknę stąd - stwierdziłam beznamiętnym tonem - Nie ucieknę stąd dopóki on żyje.
Kocur milczał zakłopotany.
- Wiem, że jesteście rodziną, ale jeśli się nie opanuje już zawsze będzie tak jak teraz i-
- To jedyne rozwiązanie. Jestem tego świadomy, ale nie mogę, nie mogę tego skończyć. Co ty byś zrobiła gdyby każdy oczekiwał od ciebie czegoś takiego?
- Nie mam pojęcia i pewnie nigdy się nie dowiem, ale potrafię to sobie wyobrazić. Nie ma mowy, żebym zabiła własną siostrę niezależnie od tego jak wiele błędów by popełniła, nie powinnam cię do tego nakłaniać.
- Nic nie szkodzi, dowiedziałaś się jedynie tego o czym ja wiedziałem już wcześniej.
- Tęsknisz za nim? - spytałam, skupiając wzrok na podłożu.
- Jak mogę za nim tęsknić skoro jest obok?
- Chodzi mi o osobę, którą był. Nie sądzę by zawsze zachowywał się w ten sposób.
- Bo wcale taki nie był. Był dla mnie wzorem, czuły, opiekuńczy, wszyscy go uwielbiali. Czasami gdy go widzę wydaje mi się, że wrócił, ale chwilę później uswiadamiam sobie, że to już niemożliwe i nigdy nie będzie tak samo.
Teraz kocur siedzący obok wydał mi się bliższy niż ktokolwiek inny. Nasze doświadczenia były wobec siebie zupełnie inne, a jednak sprowadzały się do tego samego, smutku z powodu tego co było dawniej, a nie ma sposobu istnieć w teraźniejszości. W odróżnieniu ode mnie Kalypso nie stracił nikogo w ten konkretny sposób, ale jego problem wydawał mi się gorszy od mojego. Byłam świadkiem śmierci dwóch osób, które kochałam, ale miałam pewność, że one odchodząc czują do mnie to samo. W tym przypadku strata jest dużo bardziej boleśniejsza. Masz pewność, że mogło być inaczej, że nadal jest to możliwe, ale druga strona zdecydowała o tym za Ciebie i zerwała wszystko co was łączyło.
- To przykre, że Ci, na których nam najbardziej zależy odchodzą najszybciej - zauważyłam, uśmiechając się smutno w stronę ziemi. W tym momencie nie pragnęłam jednak znaleźć się spowrotem w klanie, chciałam tu zostać, nie wśród bezgwiezdnych, a zdala od wszystkich z tym konkretnym kotem.
4184 słowa • Krucza Mgła zyskuje 41 pkt.